sobota, 31 marca 2012

Święci na każdy dzień roku - 29 marca – Św. Wilhelma Temperiusza, Św. Stefana IX

Św. Wilhelm, biskup, urodził się prawdopodobnie w Poitiers we Francji w XII w. Był kanonikiem regularnym i opatem w Saint-Hilaire-de-la-Celle. W 1184 r. został jednogłośnie wybrany biskupem Poitiers. Zasłynął szczególnie dzięki swojej niezwykłej cierpliwości. Był prześladowany z powodu występowania w obronie praw i wolności swojej diecezji (świadczy o tym dokument z 1185 r.). Znosił je jednak z pokorą i cichością. Zwalczał także nadużycia wśród duchownych, szczególnie symonię. Po trzynastu latach wyczerpującej posługi biskupiej, zmarł 29 marca 1197 r. i został pochowany w kościele św. Cypriana. Przy jego grobie miały miejsce liczne uzdrowienia fizyczne. Wierni zwracają się do niego o orędownictwo w przypadkach krwotoków.

Św. Stefan IX, Papież

Św. Stefan IX, papież (+1058). Był 150 papieżem Kościoła, a jego krótki, zaledwie ośmiomiesięczny pontyfikat, trwał od 3 sierpnia 1057 r. do 29 marca 1058 r. Fryderyk z Gozelon - bo takie było jego prawdziwe imię - to wnuk ostatniego króla Italii oraz syn księcia Lotaryngii. Jako człowiek niepospolitych zalet i dobrego pochodzenia już podczas nauki w szkole katedralnej w Liege, został zauważony przez papieża Leona IX. Zabrał on kanonika Fryderyka do Wiecznego Miasta i ustanowił swoim kanclerzem. A był to czas reformowania Kościoła, licznych synodów i przywracania dyscypliny kościelnej. W 1054 r., po śmierci Leona IX, Fryderyk osiadł w słynnym opactwie benedyktyńskim na Monte Cassino, gdzie niebawem został opatem. Wkrótce, już jako kardynał i legat papieski, otrzymał polecenie doręczenia ekskomuniki patriarsze Konstantynopola Michałowi Celariuszowi, który kwestionował prymat Biskupa Rzymu. Klątwa ta, jak wiadomo, przesądziła ostatecznie o zerwaniu więzi pomiędzy Kościołem Wschodnim a Zachodnim. Zasługą Stefana IX była konsekwencja w kontynuowaniu reform kościelnych oraz umiejętność doboru współpracowników. Za jego sprawą Piotr Damiani, pustelnik z Fonte Avellana, słynący z ascetycznych kazań i żarliwości w zaprowadzaniu celibatu księży, został kardynałem i biskupem Ostii. Stefan IX wezwał także do Lateranu toskańskiego mnicha benedyktyńskiego Hildebranda - doradcę pięciu kolejnych następców Piotra i późniejszego Grzegorza VII - któremu polecił opracowanie nowych zasad elekcji papieża. Jego intencją było zabezpieczenie niezależności papiestwa od wpływu cesarzy i arystokracji rzymskiej. Zwalczał stanowczo wszelkie nadużycia, zwołał kilka synodów, a krótko przed śmiercią zdołał jeszcze skierować poselstwo do Konstantynopola.

Wizje i proroctwa – Błogosławiona Elżbieta Canori Mora


1774-1825 Rzym

„Niebo przybrało kolor ciemnoniebieski, prawie szary. Już sam ten widok wzbudza strach. Wszędzie odczuwać się dawał mocny wiatr z niebywałym wyciem i okropnym gwizdem, który w powietrzu uwielokrotniał się echem jak wycie wściekłego lwa nad całym światem. Strachem i odraza napełnieni zostali ludzie i zwierzęta. W całym świecie zapanowało zamieszanie. Będzie to w czasie, kiedy jedni drugich będą zabijać, bo będą oni w czasie krwawego prawa pięści mordować bez miłosierdzia (czas trzeciej wojny światowej). Boża niszcząca Ręka zaciąży nad tymi nieszczęśliwymi. Ukarze On w swej wszechmocy ich pychę, ich chciwość i bezczelna zuchwałość; Bóg posłuży się przy tym mocą ciemności, aby wytępić odłączonych, odszczepieńców, występnych bezbożnych ludzi, którzy gotowali się do zburzenia Świętej Matki - Kościoła i chcieli go zniszczyć do fundamentów. Ci niegodziwcy chcieli Boga zrzucić z jego czcigodnego tronu. Bóg jednak naśmieje się z nich, z ich złości, i ukarze tych złoczyńców jednym skinieniem swojej wszechmocnej Reki. Uczyni to w ten sposób, że pozwoli mocom ciemności opuścić Piekło. Ogromny legion złych duchów zaleje świat cały i niszcząc wykonają rozkazy Bożej Sprawiedliwości. Złe duchy muszą być Jej posłuszne. Mogą dokładnie tyle szkodzić, na ile im Bóg pozwoli, szkodzić ludziom, ich majątkom i dobrom, ich rodzinnym posiadłościom, wioskom, miastom, domom, ich pałacom i wszystkim innym rzeczom na ziemi. Bóg wyda mocom ciemności surowy rozkaz, aby ze wszystkimi buntownikami, którzy Go obrażają w bezczelny sposób przez swoja pychę i wyniosłość, aby z nimi zrobiły straszny porządek. Bóg pozwoli, że ci grzesznicy będą ukarani przez okrucieństwo strasznych demonów. Ponieważ oni oddali sie dobrowolnie mocy ciemności i razem z nią prześladują Kościół, dopuści Bóg, że zostaną ukarani śmiercią przez złe duchy, okrutne i bez miłosierdzia. Przeciwnie, dobrzy chrześcijanie będą pod przemożna i zwycięska opieka świętych Apostołów Piotra i Pawła. Ci będą troskliwie nad nimi czuwać i ochraniać ich, tak, że złe duchy nie będą szkodzić im ani ich własności. Dobrzy chrześcijanie zostaną uchronieni przed niemiłosiernym zniszczeniem, które sprawia złe duchy za Bożym zezwoleniem. Zostaną ukryci i nienaruszeni. Bóg pozwoli uczynić złym duchom wiele spustoszenia na ziemi. Zburzą one wszystkie te miejsca, gdzie Boga obrażano przez zbezczeszczenie, służbę namiętnościom i świętokradztwa. Miejsca te wszystkie będą zniszczone i legną w gruzach. Zniknie po nich jakikolwiek ślad. Gdy ten wspomniany akt wiary dopełni się, źli będą ukarani śmiercią, a te niegodziwe miejsca będą zburzone. Wtedy rozjaśni się ponownie". Krzyż na Niebie - ostatnim ostrzeżeniem. Kosmiczna katastrofa. Trzy dni ciemności. Ostatnie żniwo demonów. Klęska szatana. Wskrzeszenie ziemi „Najpierw na niebie zobaczycie wielki złocisty Krzyż. Wszyscy i na całym świecie usłyszycie wielki grzmot, powstanie wicher, jako traba morska, wszystko zmiatać będzie, co stanie na jego drodze. Ziemia nagle zacznie drżeć, początkowo z przerwami, potem bezustannie kolebać się będzie. Gwiazdy będą zmieniały swój kierunek szybko i zupełnie inaczej niż zawsze, widok nieba sie zmieni, zginie Duży Wóz, Mały Wóz, wszystko będzie się od siebie oddalać, niebo stanie się inne, nieprzyjemne. Miedzy wami pojawia się tej nocy ci, co już dawno pomarli. Wszystko zacznie płonąć. Także powietrze i woda. Miłosierdzia dostąpią jedynie ci, którzy maja Boga w sercu. Będą też przebiegać ulicami wytoczone z piekieł wozy, naładowane demonami i złymi duchami. One to czynić będą wielkie spustoszenie, zgiełk, hałas, jęk i płacz. Domy wasze będą się rozpadały jak domki z kart. W tej strasznej godzinie szatani będą sobie śmiało poczynać, porywać będą dusze tych, co to Boga się wyrzekli i szerzyli na świecie niewiarę; tych, co z serc Ludu Bożego Krzyż i wiarę wyrywali. A tej nocy ciemnej niech drżą matki morderczynie, te, co mordowały dzieci poczęte. Wielkiej grozy coraz więcej będzie. Morza i oceany wystąpią ze swoich brzegów i będą iść na lad w postaci wielkiej, stojącej ściany. Potem wszystko obejmie pierścień, który błyskawicznie będzie się rozszerzał z minuty na minute. Będzie stawał się ogniem huraganowym, tak, że obejmie cała kule ziemska. Wszystko zacznie płonąć, woda mórz i oceanów wrzeć będzie i płonąć jak nafta. Jeśli te dni ciemności nie będą od ludzkości odwrócone, wszystko, co żyje na ziemi, w tych dniach ciemności zginie. Łaski Miłosierdzia dostąpią jedynie ci, co Boga maja w sercu, żyją według świętych Bożych Przykazań, mają silną wiarę w Trójce Przenajświętszą, w Niepokalana Dziewice Maryję. Tylko oni mogą przetrwać i przez modlitwę, i ofiarę swego cierpienia przetrwają. Po trzech dniach strasznej nawałnicy, strasznego gniewu Bożego, ciemności będą powoli opuszczały zbolała, opuszczona planetę Ziemie. Widok jej będzie straszny. Będą zgliszcza, same zgliszcza, popioły. Tam, gdzie były góry, będą rozpadliny i gotującą się w nich woda. Tam, gdzie były morza, będą kamienne, błotniste obszary. W tym czasie wszystkie wody będą zatrute i ciemne jak smoła. Piątego dnia zstąpi z Nieba wielki, święty, majestatyczny Anioł Boży w białych szatach. W dłoni będzie trzymał gałązki hizopu i On to, do wszystkich mórz, rzek i oceanów włoży owe gałązki hizopu i oczyści wody, i znowu gorzka woda zmieni się w słodka, nadająca się do picia. A woda stanie się jasna, uświęcona mocą Bożego hizopu, i będzie zdrowa, jako napój. W tym czasie nie będzie też drzew i nie będzie żadnej roślinności, tylko nagie skały."

(Tom I, orędzie nr 71, VI 1985 r.)



Błogosławiona Elżbieta Canori Mora



Nasza kultura będąc zdominowana przez wszechobecny konsumizm nie rozumie w pełni wyrażenia na zawsze także w "przymierzu małżeńskim" (foedus matrimoniale). Próbuje się udowadniać niemożliwość wytrwania aż do śmierci i stawia się tezę o "miłości czasowej". Społeczność akceptująca rozwody jest wspierana działaniami prawnymi skierowanymi do ułatwienia polityki rozwodowej państw. Kościół jest chyba jedyną instytucją, która ciągle naucza o miłości nierozerwalnej, wiernej w małżeństwie na wzór miłości Chrystusowej. Stąd się rodzi aktualność prezentacji takich osób, które pozostają wierne nawet, gdyby między nimi była prawna lub faktyczna separacja albo, gdyby miłość jednej osoby trwającej w związku małżeńskim nie była odwzajemniana. Taką wierną w miłości małżeńskiej jest bł. Elżbieta Canori Mora, która przez swoją nieodwzajemnioną miłość do małżonka, doprowadziła go do zmiany swego życia. Oddając się wychowaniu swych dzieci przyjmowała najcięższe prace i służbę ubogim. Łącznie z bł. Janiną Beretta Molla. stanowi b. Elżbieta dla naszych czasów przesłanie Chrystusowe na temat wierności i życiodajnej siły małżeństwa. 

Urodziła się w Rzymie 21 XI 1774 r. w rodzinie arystokratycznej. Otrzymała staranne wychowanie domowe oraz wykształcenie w Kolegium Sióstr św. Augustyna w Casci (1785-1788). Okres dzieciństwa i młodości nacechowany był niezwykłym spokojem duszy, który płynął z pierwszej miłości do Chrystusa zaszczepionej w kolegium sióstr. Tam już się zaczęło jej "całkowite oddanie Panu" (tutta al Signore). 

Choroba płuc przerwała jej pobyt w kolegium, nastąpiło "duchowe oziębienie" i w wieku 19 lat przyszła ziemska miłość do Krzysztofa Mora, syna jednego z najsławniejszych lekarzy Rzymu. Do sakramentu jednak przygotowała się duchowo i 10 I 1796 r. wypowiadając słowa "przyrzekam ci wierność aż do końca życia" dobrze rozumiała, co te słowa oznaczają. Miłość męża była jednak bardzo zazdrosna i powodowała odsunięcie tej szczęśliwej pary od wszystkich przyjaciół. Taka "miłość" już w ciągu roku pchnęła Krzysztofa do innej kobiety. To spowodowało nie tylko szkody materialne, ale i duchowe w rodzinie. Mimo takiego stanu Elżbieta urodziła 4 córki (dwie zmarły po urodzeniu), a Marianna i Lucyna były do końca życia prawdziwymi towarzyszkami ciężkiego życia matki. Choroba Elżbiety w 1801 r. doprowadziła do nowego nawrócenia i powrotu ku pierwotnej więzi z Chrystusem. Obudziła się z "moralnego letargu", zarzuciła stroje i próżne zabawy, chciała dokonać w swojej duszy prawdziwego nawrócenia. "Zwyciężyłaś moja Święta Miłości, zwyciężyłaś twardość mego serca - napisała o tym okresie. 

Opuszczona w ziemskiej miłości znalazła Miłość Największą - Jezusa Chrystusa - Ukrzyżowanego. Wyrzucona z domu męża wynajęła mieszkanie i pozostawała z dziećmi niemal w nędzy. Mąż zaś uwikłał się w życie niemoralne. Ta sytuacja pogłębiła jej życie duchowe i postanowiła ofiarować resztę swoich dni za nawrócenie męża. Mąż uwikłany w życie rozpustne wyrzucał Elżbiecie jej częste przebywanie w kościele. Powiedziała mu kiedyś w takiej sytuacji: "Wrócisz i ty pewnego dnia do Pana". Wobec niego zachowała zawsze postawę miłości, wierności, otwartości, dyspozycyjności, wybaczenia. 

Tej miłości wobec ojca uczyła także swoje dzieci. Nie uległa presjom środowiska, a nawet perswazjom swego spowiednika i nie zgodziła się na separację. Sprzedała wszystkie swoje majętności, jakie jeszcze posiadała, aby leczyć swego męża w ciężkiej chorobie i w celu spłacenia długów, za które groziło mu więzienie. W sytuacji materialnej niemal graniczącej z nędzą podjęła się pracy w charakterze krawcowej. 

Jak się dowiadujemy z listów pisanych do męża nieobecnego z racji podjęcia pracy w oddalonym miejscu, sprzedała nawet kury i sprzęty domowe dla utrzymania dzieci. Obie córki wychowane w atmosferze prawdziwie religijnej stanowiły dla Elżbiety umocnienie duchowe. Jedna z nich wstąpiła do klasztoru (tam zmarła w opinii świętości), a druga wstąpiła w związek małżeński i zmarła młodo zostawiając córeczkę. Pod wpływem swego kierownika duchowego w 1807 r. złożyła śluby w III zakonie trynitarzy. Natchniona charyzmatem III zakonu oddała się służbie chorym, biednym przyjmując i goszcząc ich w swoim domu. W ten sposób "poszerzyła swoją rodzinę". W 1816 r. powrócił z odległego miejsca swej pracy mąż.

Przyjęła go z nadzieją, że dystans tylu dni zmienił jego serce. Okazało się to złudzeniem. Oddała się więc całkowicie Chrystusowi i Jemu powierzyła troskę o swoje dzieci. Dom jej coraz bardziej stawał się jakby małym "sanktuarium", gdzie znajdowali schronienie biedni, chorzy i potrzebujący pomocy. Wtedy zaprzyjaźniła się z inną świętą tego czasu i podobnej duchowości Anną, Marią Taigi. W lutym 1825 r. zachorowała ciężko i czując, że zbliża się śmierć utwierdziła swe córki w wierze i poleciła im pamięć, iż Krzysztof Mora "jest ciągle ich ojcem". Zmarła w opinii świętości 9 II 1825 r. Została pochowana w kościele San Cariino w Rzymie. Pod wpływem śmierci Elżbiety potraktowanej przez Krzysztofa jako ofiary w intencji jego nawrócenia i pod wpływem listów córki Marianny, która w 1833 roku zmarła w klasztorze, także on pomyślał o swym nawróceniu. Wstąpił do franciszkanów konwentualnych i z czasem został wyświęcony na kapłan. 

Zmarł jako zakonnik 8 IX 1845 r. W kontekście rozumienia małżeństwa chrześcijańskiego jako "przymierza" postawy bł. Elżbiety Mora mogą stanowić dla rodzin dotkniętych podobnymi problemami niewierności małżeńskiej wspaniały przykład i umocnienie w tymże przymierzu małżeńskim.

Żyjemy zanużeni w realności socjalno-kulturalne deprecjonujące takie wartości jak: wierność, nierozerwalność, duch poświęcenia i wyrzeczenia, miłość bezinteresowna i przebaczenie. Dlatego rodzą się trudności porozumienia między małżonkami wzajemnie oraz między rodzicami i dziećmi. Konsumizm, brak solidarności, proponowane przez niektóre środki masowej komunikacji zasady miłości eksperymentalnej lub proponowanie życia wspólnego bez zobowiązań - stanowią "plagi" dzisiejszej cywilizacji. W roku rodziny (1994) bł. Elżbieta Canori Mora została ukazana światu jako znak sprzeciwu i wzór do naśladowania. 

"Ślubuję Ci na zawsze - Elżbieta Canori Mora" - jeden z rozdziałów książki
Ks. Henryka Misztala - Geniusz Kobiety. Aspekt etyczno-społeczny 
wydanej przez Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz, 1996, str. 165-169


Maria-Teresa z Hamburga

czwartek, 29 marca 2012

Nr 1 na Liście Patriotycznych Piosenek - Paweł Piekarczyk "Jeszcze starczy siły"

Śpiewa Paweł Piekarczyk: "Jeszcze starczy siły" z albumu "Portret III RP". Tekst i muzyka: Leszek Czajkowski

środa, 28 marca 2012

Święci na każdy dzień roku - 28 marca – św. Joanny Marii de Mailee

Św. Joanna

Św. Joanna, wdowa, urodziła się w 1332 r. Poślubiła młodego barona de Silly, który wróciwszy z niewoli angielskiej zmarł z trudów i wyczerpania. Joanna osiadła w Lours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Umarła mając 82 lata w 1414 r.

Jezus Król Żydowski & Jezus Król Polski -historia kołem się toczy…

Film w bardzo wymowny sposób obrazuje jak bardzo dzisiejsza zdrada Jezusa Króla Polski jest lustrzanym odbiciem zdrady sprzed 2000 lat. Z tym tylko, że dzisiaj czyni się to w białych rękawiczkach.

Święci na każdy dzień roku - 27 marca - Św. Ernest, opat

Św. Ernest, opat


Św. Ernest, opat, męczennik, pochodził z rodziny szlacheckiej. Był opatem w klasztorze w Zwiefalten. Wziął udział w II wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej. Zginął pod Doryleą we Frygii w 1147 roku podczas bitwy z wojskami otomańskimi. Według innej wersji głosił Ewangelię Persom i Arabom. Zginął w 1148 roku śmiercią męczeńską z rąk muzułmanów w Mekce.

Does Your Elected Official Care About Religious Freedom?









Inside This Issue:
Blog Highlights:

Does you elected official care about religious freedom?
Congressional Scorecard
This scorecard is a midterm report on how US federal legislators have prioritized international religious freedom (IRF) during the first half of the 112th session of Congress.
Webinar- Meet a Muslim Background Believer from Iran
Muslim Background Believer Webinar
Have you ever wondered how a Muslim Background Believer came to faith in Jesus? Have you taken the Five Minute Challenge and prayed for Iran, but wondered what life is actually like there? Meet Farhad- a Christian orginally from Iran.
I wish I could meet the person who provided me my Bible
Iranian Man
You can provide this same kind of experience for other believers who still don't have a Bible. With your help this month, we will place a Bible into the hands of 20,000 people.
Growth of Christianity in Iran 'Explosive'
Church in Iran
Despite the Iranian government's ongoing crackdown of Christians living in the primarily Islamic country, the number of Muslims converting to become Christians is growing at an explosive rate,

Mancini – Medjugorje może zmienić świat


Roberto Mancini, jego żona Federica i ich córka w Medjugorje z wizjonerką Vicką Mijatović.

zdjęcie Mate Vasilj

Roberto Mancini, menedżer Manchesteru, spędził ostatnie dwa dni na pielgrzymce w Medziugorju, dziś opowiadał o swojej pielgrzymce.

Mancini powiedział, że czuł się bardzo dobrze w Medziugorju i chciałby aby mógł przyjechać tutaj na wiele lat. Teraz miał okazję i postanowił przyjechać oraz trochę odpocząć. Powiedział że pierwszy raz o Medjugorje usłyszał od księdza z Genui 25 lat temu. Mancini również wspomniał świadectwo Paolo Brosio, włoskiego dziennikarza sportowego, który przeżył silny nawrócenie w Medziugorju.

Mancini następnie opowiadał o swojej wierze i stwierdzając: "Wiara pomogła mi wiele, ja nie mówię o mojej karierze, ale moim życiu osobistym. Matka Boża i Pan Jezus ma ważniejszą pracę, niż moja praca dla futbolu .

"Tu, w Medziugorju można naładować swoje baterie, ludzie są wspaniali i jeśli wszyscy tak by postępowali świat byłby na pewno lepszym."
7-letni Włoch stwierdził: "Miliony ludzi przyjeżdżają tu, i ja też tu przyjdę znowu.Wierzę, coraz bardziej że Medjugorje zmieni świat na lepsze. "


Roberto Mancini w Medziugorju ze swoim lokalnym przewodnikiem i fotografem Vasilj Mate.

Roberto Mancini, dyrektor brytyjskiego klubu piłkarskiego Manchester City, przyjechał do Medjugorje w pielgrzymce na trzy dni, nocował w hotelu Grace, zaledwie 100 metrów od kościoła św Jakuba.
Przybył prywatnym samolotem do Mostaru w niedzielę rano, a następnie po dojechaniu samochodem do Medjugorje, Mancini poszedł od razu na Górę Objawień, mówiąc: "Ja przyjechałem tutaj jako pielgrzym".

Roberto Mancini, na zdjęciu 26.03.2012 przy niebieskim Krzyżu w Medziugorju.
photo © Mate Vasilj


We wtorek rano 27.03.2012 Roberto Mancini i jego rodzina odmawiają Drogę Krzyżową na Górze Krizevac, zatrzymując się w miejscu, gdzie o. Slavko zmarł w listopadzie 2000 roku.
photo © Mate Vasilj



Świadectwo Agnieszki podczas rekolekcji w jakich uczestniczył "Lech Stanisław"

Bóg jest Zwycięzcą!!! Ja jestem świadkiem Jego Wielkiej Miłości do każdego człowieka, nie ważne jaką wybieramy drogę, gdzie się zagubimy - Bóg zawsze jest obok nas - pozwala nam upaść, potknąć się, popełnić gaf i zawsze będziemy Jego dziećmi, zawsze nas kocha mocno:)
Moje świadectwo:
Mam 33 lata, byłam w okultyzmie przez 11 lat i miałam bardzo mocno namacalny i świadomy kontakt z demonami. Zajmowałam się rozkładaniem kart tarota, feng-shui i różnych amuletów "przynoszących szczęście”, robiłam rytuały manipulacji na ludziach, rytuały miłosne i wylewanie wosku, bym tylko była szczęśliwa, zajmowałam się magią i miałam "dar jasnowidzenia". Tak bardzo chciałam pomagać ludziom rozwiązywać ich problemy i im pomagać - lecz zostałam narzędziem w rękach złego, który umiejętnie mnie lepił i pokazywał, że mogę się w tym spełniać i przynosić ulgę w cierpieniu innym. Oczywiście, mogę też w taki sposób sobie jakoś dorobić, chociaż to nie było dla mnie istotne, ja chciałam pomagać. Wiedzę pozyskiwałam sama, wchłaniała się we mnie bardzo szybko, przychodziła zwłaszcza przez sny, w które zaczęłam wierzyć i przez wróżby, horoskopy, fazy księżyca. Trafiały mi cały czas do ręki książki, gazety i różne inne czasopisma, które mówiły jak posługiwać się różnymi narzędziami potrzebnymi do "pomocy ludziom". Najlepszym podejściem mnie samej było to, że wewnątrz czułam się bardzo mocno pogubiona, odepchnięta od wszystkich, nie zrozumiana i dziwnie osamotniona. Czułam, że nikt mnie nie rozumie, nie umie pokochać i dostrzec mnie samą w środku - więc pojawił się "przyjaciel" - i to bardzo szybko - był to tarot! Pogłębiałam tą wiedzę, interpretując każdą z kart, obserwując obrazki i starając się czytać je w jakiś sposób. Wiedza była tajemna i fascynująca (tak myślałam wtedy dla mnie), chciałam ją tylko dla siebie, by wiedzieć i nic więcej. Wydawało mi się, że to nie jest złe - wiedzieć. Uczyłam się z dnia na dzień pomału(a w taki sposób byłam lepiona przez demony, by one mogły się mną posługiwać i wygłuszać moją ludzką delikatność, kobiecą wrażliwość i subtelność). Każdy kto próbował się do mnie zbliżyć lub w jakiś sposób odsunąć o tych rzeczy - spotykał go dotyk demonów lub wielki strach - demony czuwały! A moja mama ciągle się modliła powierzając mnie i mojego ojca alkoholika w ręce Boga. Mama wiedziała, że to co się dzieje to działanie diabła, bo jej matki siostra, a moja ciocia - też tym się parała. Kiedy się o tym dowiedziałam od mamy pomyślałam, że to jest dziedziczne iż moja ciotka oddała mi umierając swój "dar". Kilka razy w nocy, mama zauważyła, że dłużej u mnie się w pokoju świeci światło. Wchodząc do pokoju zapytała się czemu siedzę jeszcze, a kiedy zobaczyła na stole rozłożone karty od razu się przeraziła i powiedziała, żebym zostawiała to wszystko. Opowiedziała mi historię z moją ciotką, która miała ciężką śmierć i przez te karty nie mogła spokojnie odejść do Pana. Ja tego nie mogłam zrozumieć i szczerze się nie wgłębiałam. Każdej nocy siedziałam i przyglądałam się tym kartom uważnie, dotykając je i zastanawiając. Po jakimś czasie pojawiała się na mojej drodze przeurocza dziewczyna, troszkę ode mnie starsza, zaprzyjaźniłam się z nią. Miała śliczne jasne oczy, kiedy patrzyłam w nie - widziałam anioła, czułam się przy niej kochana i bezpieczna. Ona tak swobodnie wyrażała swoja miłość wobec ludzi, wobec mojej mamy. Bardzo często mówiła do niej, jaka jest piękna i ma dobre serce, przytulając ją swobodnie - nie rozumiałam tego, troszkę również zazdrościłam takiej postawy, której ja nie mogłam przełamać w sobie. Mówiła mi o Bogu, czytała Biblię i pytała czy rozumiem... wtedy słyszałam co czyta, ale wewnątrz czułam jakąś dziwną blokadę, jakby serce zamknięte za wielkimi drzwiami. Żyłam w grzechu, który oddzielał mnie od słyszenia słów Boga. Nieznajoma nie miała gdzie mieszkać, bo nie pochodziła z mojej miejscowości, więc zaproponowałam jej zamieszkać u mnie w domu (był duży, a ja byłam sama z mamą, to było tuż po śmierci taty). Teraz wiem, że to był anioł od samego Boga posłany do mnie, wysłuchane były modlitwy mojej mamy. Tylko, że mama nie była w stanie tego tak odczytać, miała do mnie pretensje, że nie zapytałam jej o zdanie i zaproponowałam jej zamieszkanie. Nie widziałam w tym wszystkim problemu - dom był duży, a moje rodzeństwo już wyjechało za pracą do innej miejscowości, więc dom był pusty. Ja, natomiast byłam szczęśliwa, bo dzięki tej dziewczynie usłyszałam pierwszy raz jak ktoś modlił się darem języków. Owa znajoma powiedziała mi wówczas, że to jest modlitwa do Boga Ojca z wewnątrz serca, jak modlitwa aniołów do Ojca Niebieskiego. W tej dziewczynie było coś innego niż w osobach, które poznawałam - miała piękne bijące bielą, lśniące oczy. Od niej bił jasny blask, była miła i bardzo życzliwa, tylko że ja czułam się troszkę smutna patrząc na nią - bo nie mogłam być tak czysta i piękna duchowo jak ona, nie mogłam taka być swobodna w mowie i w rozmowie z otoczeniem. Coś dziwnego mnie blokowało i nie mogłam tego zrozumieć do końca. Jak obcowałam z tą osobą cieszyła mnie radość, ona nie pozwalała by ktoś mnie krzywdził, ranił słowami, wyśmiewał i nie pozwalała bym się bała - czułam, że otaczała mnie jakby wielka jasność, światło, coś niezwykłego - jak była obok mnie. Ona mówiła mi o życiu Jezusa, a ja jej wtedy o kartach. Widziała we mnie dobro, ale myślę, że nie była w stanie mnie wtedy przekonać bym zrezygnowała z kart (to był mój bożek, nawet nieświadomy). Dała mi coś od siebie, dała mi wtedy możliwość zobaczenia Jezusa i Jego miłość do mnie (teraz to wiem, że poznałam ją po to, bo Bóg czuwał cały czas mimo tych dróg które wybierałam). Poprosiłam ją którejś nocy, by spała obok mnie na łóżku i wtedy przyśniło mi się coś niezwykłego, a zarazem wydawało mi się bardzo realne i czyste: moje ciało lśniło od góry do dołu jasnością i ona nagle jakby w tym śnie położyła się na moje ciało i powiedziała tak: "Nie bój się Ja jestem obok ciebie" gdzie widziałam jak otacza mnie jasność wokół całego ciała (teraz wiem, że to był posłaniec anielski od Boga pod postacią tej dziewczyny, która szła drogami Bożymi). Przyszła do mnie, bo Pan Bóg chciał przekazać że chroni mnie, tylko że ja nie rozumiałam do końca tego. Mój proces Uwalniania mnie przez Pana Boga z rąk szatana trwał w okresie czterech lat, zaczął się od 29-32 lat. Udało się Bóg Zwyciężył! A ja powierzam się starannie cały czas mimo ataków, lęków i podszeptów złego ducha, który manipulował mną już nie tak natarczywie, ale potem dział bardzo delikatnie i czasem niewyczuwalnie dla zmylenia mnie każdego dnia i pod różnymi postaciami: posługiwał się ludźmi oddalonymi od Boga, podszeptami, które pojawiały się jak myśli moje, dręczeniem, lękami, że jestem do niczego, że nikt mnie nie rozumie i nie pokocha. Czułam obecność zmarłych dusz bardzo demonicznych, wisielców, samobójców, sprowadzał mnie do czyśćca, gdzie słyszałam wołające dusze o pomoc, ściągał mnie do otchłani piekielnej, czułam jak spadam i nikt nie jest w stanie mnie uratować. Objawiał mi się bardzo fizycznie i dręczył mnie pod postacią fizyczną, seksualną, przychodził przez najbliższe mi osoby i dotykał miejsc bardzo bolesnych dla mnie, ranił cały czas moje serce - już pokancerowane. Zastraszał przez lęk i strach we mnie, przychodził w snach, przenosił mnie w przeszłość różnych miejsca, zwłaszcza do przeszłości mego miasta, zdarzeń z różnymi ludźmi, dręczył mnie demoniczną obecnością mojego ojca zmarłego, bólami głowy, zwłaszcza z tyłu (jakby ktoś mi rozcinał czaszkę), pobudzał we mnie nienawiść z brakiem przebaczenia, nie miłowaniem, myśleniem o sobie, rozgrzebywaniem różnych ran, wypominaniem i powracaniem ciągle do tego samego tematu, do tych samych ran które w sobie lepiłam, nie chcąc przebaczyć, różnych sytuacji i zdarzeń w moim życiu powstałych przez różne osoby. Niemożności w zaufaniu dla ludzi, a zwłaszcza dla Boga. Kiedy poczułam, że się duszę tymi kartami (jakby ktoś mi zaciskał pętlę na szyi) tym wszystkim czym się zajmowałam - wtedy poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc, bo sam nie byłam w stanie nic zmienić, a czułam że ten czas i żaden inny. Czułam, że jakby ona mi nie pomogła się tego pozbyć, zapewne bym oszalała albo zrobiła sobie w nieludzki sposób krzywdę (bo od Boga byłam bardzo oddalona - człowiek żyjący w grzechu jest jakby wygłuszony na swoje ruchy myślowe, jest narzędziem w rękach szatana). Przyjaciółka poszła ze mną nad Wisłę, aby wyrzucić to wszystko do rzeki a szczególnie karty i dużą ilość książek nagromadzonych przez wiele lat. Potem zabrała mnie do kościoła na spowiedź. Kapłan u którego spowiadałam się zapytał czy mam Biblię (akurat nie posiadałam) więc dał mi swoja już poświęconą i powiedział, że teraz dopiero zacznie się najgorsze - walka duchowa o moją duszę człowieczą. I bym za każdym razem w momencie udręczenia uciekała do czytania i modlitwy psalmami, nie byłam gotowa i świadoma na to, co mnie czekało po powrocie do domu. Szatan w nocy nie dawał mi spać, powiem szczerze próbował różnych swoich sztuczek i udawało mu się ale prawie wiedziałam, że teraz diabła rozwścieczyłam - zrywaniem łańcucha przez niego na mojej szyi założonego. Mimo tej trudnej i okrutnej walki oddawałam się w ufności pod prowadzenie Boga i Jezusa. Czasem nawet nie rozumiałam, nie potrafiłam zrozumieć bliskość z Bogiem i tym co mnie cały czas dotykało od demonów. Nie miałam nikogo kto by mi tłumaczył, dlaczego to wszystko tak się dzieje, każdy mówił do mnie bym trzymała się Jezusa. Było to dla mnie trudne, czasem we łzach i w bólu wołałam do Boga o ratunek i przepraszałam Go za wszystko, ale to co przychodziło w wielkim lęku nie pozwalało uśmierzać mojego cierpienia i lęk przed każdą nocą był okrutny. Spałam przy zapalonym świetle i przy włączonym radiu, by tylko nie wsłuchiwać się w ciszę, która mnie zabijała i przerażała mocno. Chodziłam do spowiedzi bardzo często i do komunii - wtedy czułam spokój, ale jak wychodziłam z domu Bożego (Kościoła) - walka znów się zaczynała od nowa, nie potrafiłam zrozumieć dlaczego tak jest?! O co w tym chodzi?!

Moja dobra znajoma zaprowadziła mnie na modlitwy do swojego kolegi świeckiego, który modlił się nad osobami z różnymi zniewoleniami i dręczeniami. Jeździłam do niego dość długo, Pan Bóg działał przez modlitwy, posługiwał się tym młodym człowiekiem. Ustawały dręczenia, ale z czasem znów nachodziły, ja już byłam zdesperowana i uciekałam od miejsc gdzie były sprawdzone, jakbym bała się spotkań z tymi ludźmi, bo diabeł cały czas zniekształcał we mnie mój obraz widzenia co dobre; przez lęki we mnie. Taka była wytężona walka złego ducha, który się rozkręcał w działaniu i szkodzeniu dla mojej słabej człowieczej osoby - walczącej jakoś po ludzku, ile sił było jeszcze we mnie. Kiedy byłam dręczona szłam także cały czas do kościoła, bo nigdzie indziej nie mogły ustać ataki jak tylko w bliskości z Jezusem (tak czułam) - wiedziałam, że jedynie Bóg może mi pomóc. Bo to co się działo we mnie duchowo, nie było rozpoznawane na zewnątrz, walczyłam ze złem, które próbowało mnie z powrotem spętać, tak to odczuwałam widząc - ale to nie ja walczyłam tylko Bóg do którego się zwróciłam o wsparcie, mój anioł Stróż (tak myślę).
Najgorszym atakiem było jak byłam w kościele, stojąc w ławce, czekając na mszę świętą nagle we wewnątrz odczuwałam, usłyszałam w myślach, że mam wyjść z kościoła, ale cały czas się buntowałam - jakbym wiedziałam, że to nie głos Boga, bo przyszedł lęk. Stałam twardo, ale już trzymałam się ławki mocno, jak msza się rozpoczęła - nie byłam w stanie wytrzymać dziwnych odczuć w głowie, jakby mnie wyrywało i ogłuszało to co odbywało się podczas mszy świętej. Okrutny dopadł mnie ból głowy i nie dobrze mi się zaczęło robić. Wyleciałam w końcu z kościoła i widziałam jak patrzą na mnie ludzie – to było straszne, ale nie moje tylko działanie szatańskie bym myślała, że oszalałam i to jest choroba psychiczna (szatan, to specjalista od sztuczek w kłamstwie, działa w szybki i zdecydowany sposób na człowieka). Już wiedziałam gdzie mam pójść - egzorcysta przyszedł mi na myśl. Trafiłam do niego i sprecyzowałam, że potrzebuję modlitwy i pomocy od Boga, że nie jestem chora, ale zniewolona i bardzo dręczona przez demony, które nie dają mi spokoju. Myślę, że większa ta świadomość odczuwania tego działania złego ducha była spowodowana modlitwą kapłana do którego trafiłam po wyrzuceniu tych rzeczy, myślę że on się modlił gorąco o mnie i powierzał opiece Najwyższego. Oddawałam też siebie w intencji pod opiekę Ojca Pio, prosiłam by uczył mnie walki z szatanem i nie opuszczał mnie, by czuwał obok(wtedy czułam, że zasypiałam) ale także Bóg miał przygotowanych ludzi w opiece do mnie, nie szukałam, sami pojawiali się wtedy kiedy z duszy wyrywał się krzyk o pomoc. Teraz wiem, że nie umiałam zaufać Bogu do końca - bałam się chodzenia po wodzie, ale tak po ludzku. Najczęściej pojawiały się wtedy już dręczenia i były bardzo uciążliwe i męczące, demon stawiał mi na drodze ludzi, z dala od Boga, albo byli "wierzącym" czasem zaprzeczało to, jakby wizerunkowi tego o czym ci wszyscy mówili zwłaszcza o Bogu. Nie czułam w tych sytuacjach uwiarygodnienia szczególnie w ich zachowaniach, bo ciągle zamiast miłości i wiary czystej były ich dobra materialne i chęć posiadania, wygodnictwo. A ja nadal szukałam dróg do Boga, ciągle te znajomości się zmieniały, ja ciągle tkwiłam szukając tej jedynej miłości, prawdy i wolności do której pragnęło gdzieś głęboko we mnie moje serce. Nie chciałam żyć w ciemnościach - gdzie diabeł cały czas mnie zrzucał do otchłani piekielnej. Czasami miałam dość tego procesu, upadałam po ludzku, nie myśląc że nie jestem sama, bo mam Jego - Jezusa. On nie pozwalał mi upadać - podnosił mnie, a Bóg posługiwał się posłańcami z nieba Swoimi, których stawiał mi na drodze. Ludzie, którzy przynosili mi wiadomości od Boga i oni prowadzili mnie do Niego, do jego dróg, do zrozumienia i zaufania, do nowego życia, które dla mnie wciąż było obce i odległe, nieznane. Po jakiś czasie dowiedziałam się że akurat na Służewcu jest wspólnota dla osób po okultyzmie, bardzo szybko odnalazłam mail do właściwego kapłana, który prowadził tą grupę modlitewną pod wezwaniem "Michała Archanioła" (wiedziałam, że to anioł z który prowadzi walkę duchową dobra - ze złem). Kontaktując się z nim, umówiłam się na spotkanie osobiste. Nie rozumiałam wielu rzeczy, ale myśl o uwolnieniu mnie z tego co przytłaczało mnie w środku była przeogromna o wyzwoleniu ( teraz myślę, że byłam prowadzona przez Anioły). Przed rozmową naszą została odmówiona modlitwa i prośba o prowadzenie Boże. Rozmowa z tym kapłanem przebiegała w większości tak jak egzorcyzm, pytania były o tym jak w to wszystko weszłam, jak to się zaczęło - to było dla mnie ciężkie do wytłumaczenia. Byłam bardzo chaotyczna(tak mi powiedział ten kapłan) nie potrafiłam pozbierać wszystkiego do całości. Oczywiście, kapłan musiał rozeznać czy nie będę szkodzić innym osobom w tej wspólnocie, przy uczestnictwie. To było dla mnie zrozumiałe, wiedziałam dlaczego i już nie pytałam (bo to, co objawiało się we mnie cały czas było dla innych może dziwne i nie do zrozumienia po ludzku, duchowego życie w wewnątrz). Uradowało mnie to, jak zostałam zaproszona na te spotkania, oczywiście po pierwszym spotkaniu i powrotu do domu, miałam ataki szatańskie, tak silne, że noc moja nie była przyjemna. Dręczenie było przeogromne i lęk wielki (to było zastraszenie mnie przez szatana, bym tam więcej nie poszła) wtedy wiedziałam, że Pan Bóg działa by mnie uwolnić - więc już miałam odpowiedź, będę chodziła, mimo tego co się dzieje potem ze mną. Moja jeszcze jakaś wewnętrzna siła i chęć do uzyskania Prawdy o wszystkim była wielka, a Boża miłość i walka o moją duszę i wyzwolenie była wytrwała we mnie i w Bogu. Pewnego dnia, jak miałam natarczywe dręczenie i wielki ból głowy, gdzie wszystko powodowało bym popełniła samobójstwo (myśli we mnie pojawiały się były bardzo natarczywie) powodowały, że ja jako sam człowiek nie byłam w stanie je znieść i walczyć. Szybko ubrałam się i z myślą i sercem na ramieniu biegłam do kościoła (cały czas na Służewcu, tam czułam się bezpieczna) z daleka przy ogrodzeniu kościółka zobaczyła kogoś ubranego na biało, pomyślałam że już mam nawet omamy. Podchodząc bliżej zobaczyłam tego kapłana z grupy "Michała Archanioła", uśmiechnęłam się miło i powiedziałam do niego, że spadł mi jak z nieba, nie mówiąc do końca o co chodzi. Nie byłam w stanie powiedzieć co się ze mną dzieje, dlaczego tu jestem, w godzinach gdzie kościółek od środka był zamknięty. Same bycie pod kościołem było dla mnie bliskością obok Jezusa. Ojciec uśmiechnął się i powiedział, że miał wysłać mi zaproszenie mailowe na modlitwę wstawienniczą z grupą nade mną. Teraz widzę jak wielkie było działanie Boga, słyszał mnie za każdym razem kiedy upadałam i zło ciągnęło mnie prawie po bruku. Miłość Ojca i opieka była wielka cały czas mimo, że ja nie odczuwałam i nie widziałam. Zawsze posyłał na moją drogę swoje anioły pod ludzką postacią modląc się w mojej intencji, aby one niosły mi wiadomości o Jego miłości do mnie. W końcu pojawiłam się na ich spotkaniu, na koniec zostały te osoby które miały uczestniczyć w modlitwie do Boga o moje uwolnienie. Mój kapłan poinformował mnie, ze mogę albo usiąść na krześle albo uklęknąć po środku, by wszyscy byli wokół mojej osoby. Pierwsze co pomyślałam, to że nie mogę siedzieć, bo jak mam prosić Boga o uwolnienie w takiej pozycji. Tą modlitwę będę pamiętać, bo to co odczułam i jak było silne działanie walki Boga a i działania szatana, który trzymał mnie mocno w swych łapach, przez brak przebaczeń w sercu głęboko. Kiedy wszyscy zaczęli się modlić moje ciało zaczęło drzeć i było mi bardzo gorąco, potem mój głos spowolniał i nie byłam w stanie normalnie wypowiadać słów, język mi się łamał, ciało drętwiało i lewa strona mego ciała jakby zamierała, tak odczuwałam. Oni się cały czas modlili nie przestając, a ja mówiłam z przerażeniem do tego kapłana, że język mi drętwieje i nie umiem wypowiadać słów i jest mi ciężko. Kapłan nie opuszczał mnie będąc obok i mówił bym ile sił w sobie mówiła do Boga i prosiła go o ratunek. Diabeł trzymał mnie mocno, pokazywał moją nagość, wstyd (tak jak w pierwsi ludzie, po zjedzeniu owocu z zakazanego drzewa, schowali się przed Bogiem, taką ja czułam nagość przed tymi ludźmi). Od razu, poczułam się głupio, że tyle złego zostało odkryte przed obcymi dla mnie ludźmi (to nie były myśli moje, lecz demona, który chciał mnie odsunąć od tej grupy, bo działanie Boże było silne, by mnie Uwolnić, ale ja tego w tamtym czasie nie rozumiałam). Nikomu o tym nie mówiłam, czułam się źle i rzeczywiście przestałam chodzić na ich spotkania. Po jakimś czasie czytając książkę o rozeznaniu duchowym, dowiedziałam się z niej że diabeł używa wielu sztuczek, by nas zatrzymać przy sobie - zwłaszcza oskarża, ocenia, wmawia wiele złych rzeczy o nas samych, po to byśmy tylko uwierzyli i nie próbowali iść dalej drogą do Boga, byśmy się nie odrodzili na nowo, byśmy byli ślepi i głusi na słowo Boże. Wówczas jesteśmy dobrymi narzędziami w rękach szatana. Każda moja spowiedź zawsze była cudowna, bo rozmawiałam jakby językiem serca i bliskości, nie z kapłanem w konfesjonale ale z samym Bogiem, czułam się jak dziecko prowadzone do Ojca który wybacza i tłumaczy mi wszystko jak co wygląda kiedy grzechem oddalam się od Jego miłości, jak bardzo ranię serce tego który mnie kocha, jak to wygląda. Podczas spowiedzi poprosiłam o jakąś dobrą książkę do przeczytania, bo czułam jak mocno dosięga mnie miłość Boga przez różne powieści, które interpretowałam do swoich sytuacji, by przynosiły mi odpowiedzi. Teraz jak to wspominam, mam wrażenie jakbym śniła, wszystko było trudnym doświadczeniem, ale teraz dopiero mogę stwierdzić, że cieszę się tym co została mi dopuszczona w życiu. Bym mogła świadczyć o Bogu i Jego Wielkiej Miłości do każdego człowieka, nie ważne na jakiej jest drodze i gdzie się zagubił, bo jesteśmy dla Boga Jego dziećmi i On zawsze pragnie byśmy byli wolni i szczęśliwi.
Zrozumiałam co jest najcenniejsze jak należy żyć i gdzie tego życia szukać, do jakich drzwi pukać i kogo o pomoc prosić. Najpierw był proces wybaczenia: To było trudne nawet bardzo, bo w obecności Boga, kiedy trzymał mnie mocno za rękę, czułam jak schodzę do miejsc dla mnie bardzo trudnych i zamkniętych, tam gdzie zamknęłam siebie w boleści i nie zrozumieniu, nie kochaniu przez innych i odrzuceniu. Ojciec umiejętnie i delikatnie dotykał moich ran i uzdrawiał prowadząc, gdzie zalewałam się podczas każdej mszy Uwielbiającej (na Służewcu) łzami i gorącem, które mnie dotykało - teraz to wiem, że tak czule dotykał mnie Jezus i leczył Miłością Ducha Świętego. Potem dostałam możliwość odczytywania tych wszystkich sytuacji i zdarzeń, jakby Pan Bóg tłumaczył mi wszystko na nowo, ale tak jak On widzi człowieka i jak Jego miłość do każdego z nas nie ustaje, mimo tego jak bardzo szkodzimy sobie i innym - nie znając wciąż miłości prawdziwej - takiej ja On nam daje, On wciąż przy nas jest mimo tego nie rozumiemy. Zrozumiałam, że Bóg nikogo nie odrzuca - to podszepty były od szatana, bym nigdy nie mogła się odrodzić, bym nigdy nie poczuła się wolna i bardzo kochana przez Boga Ojca i tak czule była tulona w Jego ramiona.

Najwspanialsze było to jak Pan Bóg uwolnił mnie z lęków wewnętrznych, gdzie obawiałam się zagubienia i nieporadności sobie w wielkich miastach. Dotknął mnie w te zapomniane i zagubione miejsca mnie samej gdzie byłam zostawiona i opuszczona przez wszystkich i strach ogarniał moja duszę w środku. Odczytywałam to wszystko po krótkim czasie jak gdzieś się wybierałam jechałam, wtedy czułam to dotknięcie i pocałunek najczulszy od mego Taty Niebieskiego, tak już wtedy zaczęło Boga nazywać. On dawał mi siebie do końca, wiedziałam wtedy że zabrał mi ten strach i lęk dał mi Siebie bym się nie lękała, bo On jest obok zawsze.

Mimo miłości, zrozumienia wciąż czułam jakbym się dusiła od wewnątrz, nie rozumiałam dlaczego?! Ciągle chodziłam na msze Uwalniające i Uzdrawiające(na Służewcu) wciąż rosło we mnie większe pragnienie bycia blisko w jedności z Bogiem. W trakcie mszy o uzdrowienie poczułam, że to jest ten dzień dla mnie gdzie Bóg dotknie mnie i uwolni. Czułam, że muszę być jak najbliżej Niego, mimo wielu ludzi w kościele, mimo tych którzy pragnęli wyzdrowienia i także Go o to prosili. Ja czułam, że dzisiejszy czas będzie inny, że muszę być twarzą w twarz z Jezusem Przed Najświętszym Sakramentem. I tak uczyniłam, uklękłam tuż za kapłanem, stanęłam z Jezusem w prawdzie o sobie i swojej grzeszności (to było prowadzenie Ducha Świętego, któremu się poddałam). Wszystko Mu opowiedziałam, co było złe, niedorzeczne, grzeszne, co mnie odsunęło od Niego, wzięłam siebie grzeszną i z tym co czyniłam nieodpowiedniego względem Jego wielkiej miłości i moim wstydem jak zraniłam Jego serce. Zaczęłam prosić Jezusa o uwolnienie mego serca z węzłów szatańskich, które nie pozwalały mi czuć i miłować swobodnie.
Mocno płakałam i czułam znów wiele gorąca, które napłynęło na moje ciało, aż w końcu kapłan z Jezusem stanął nade mną i usłyszałam tylko krótkie słowa "Otwórz się!". Wciąż miałam zamknięte oczy, ale widziałam obok siebie przeogromną jasność i osobę na biało ubraną jak anioła. Odczułam przez moment spokój i odczuwałam, że staję się jak małe dziecko, mała dziewczynka. Było to coś niezwykłego jakby wyprowadzenie z tych ciemności i wprowadzenie mnie do mojego dzieciństwa, a Duch Święty pokazał mi dalej miejsca we mnie, które potrzebują uleczenia i oddania Jezusowi. Tata (tak zaczęłam zwracać się do Boga, którego już nie odbierałam jak obraz wymyślony, jak nieznanego - On był mi bardzo bliski i mocno Go pokochałam), ciągle mnie utulał do Swego serca, nie pozwolił się lękać obawiać, wciąż był obok i podczas tego procesu uleczania i uzdrowienia mnie od wewnątrz. Nauczyłam się tak wiele rzeczy dostrzegać, ale i patrzeć już innymi oczami, oczami Jego - mojego ukochanego Jezusa. Nauczyłam się Mu ufać bezgranicznie w każdej sytuacji zwłaszcza kiedy zostaje sama i zastanawiam się w którym kierunku się udać.
Zawsze w tych trudnościach uciekałam do kościółka, do spowiedzi, bym znów zbliżyła się do Boga, bym w żaden sposób nie czuła się oddalona od mojej wielkiej miłości, którą On stał się. W końcu dostałam propozycję przeczytałam książki "Chatę" Wiliama P.Young gdzie było przepięknie opisana relacja człowieka z Panem Bogiem. To było zaproszenie listowne od Ojca Niebieskiego dla człowieka, który doświadczył wiele cierpienia w swoim życiu. Ale również by mógł doświadczyć bliskości w relacjach z Bogiem w trzech osobach Boskich. Bardzo tęskniłam osobiście za taką propozycją, wydałoby się nie realna. Tylko, że przyznaję bo właśnie ona mi się przydarzyła jak dostałam zaproszenie na rekolekcję do Sióstr Szarytek na ul. Tamka 35. Moja dobra znajoma, nie pytając mnie o zgodę zapisała mnie na ten czas spotkania. Tam zrozumiałam że te zaproszenie jest przez posłańców od samego Pana Boga, zawsze odczuwałam obok siebie bliskość aniołów. Mówię tak, bo doświadczyłam w tym miejscu dotyku Ducha Świętego i od Jezusa dostałam Jego Matkę (ona mnie przytuliła do Swego serca i nie pozwoliła się lękać, zaczęła uczestniczyć w moim życiu jak matka biologiczna, której miłości nie poznałam, bo była zajęta sprawami przyziemnymi). Przez każdego z uczestników tych rekolekcji czułam jak Bóg Ojciec się posługuje nimi odpowiednio. Ja czułam się jakbym była w „Chacie” z opowieśc,i tej którą czytając pragnęłam doświadczyć (takiej cudownej bliskości i rozmowy z Bogiem). Siostry miały przepiękny ogród, a ja czułam się w nim niesamowicie. Wszędzie widziałam jak Duch Święty oczyszcza mnie wewnątrz, pokazuje które miejsca w duszy są do zaleczenia, które pragną wyrzucenia z brudu i chwastów. Wiele łez wylałam w tym ogrodzie - to było dotykanie mnie od środka mojej poranionej duszy przez Ducha Świętego. Każde spotkanie z siostrą, która wybrała tą drogę do Boga było napełnieniem duchowym, a łzy z moich oczu wylewały się jak strumienie wody. Oczywiście miałam pierwszej nocy atak ze strony szatana, który przypomniał mi dziwnie że należę do niego, ale ja zaczęłam modlić się słowami Ojcze nasz... i zjawa zniknęła. Rano, powiadomiłam kapłana prowadzącego nasze rekolekcje o nocnym moim zajściu - zapytałam się dlaczego w takim miejscu nachodzą mnie jeszcze takie rzeczy. Usłyszałam, że mam brak wybaczenia sobie i stwierdziłam do tego kapłana, że nie potrafię kochać moja mamę. Nie umiejętność kochania mojej matki jest jakby także brakiem uwolnienia od tych dręczeń przez demona.
Duch Święty posłużył się tym kapłanem, by Światło Boże mogło oświecić mi tę ciemność i pokazać kierunek tego co nie może we mnie zostać uwolnione. Odchodząc od niego z rozmowy, czułam jak jestem prowadzona ręką Boża, jakby Pan miał wobec mnie plany i dlatego chciał bym wydostała się za pomocą tego miejsca i wielkiej miłości, którą tam doświadczyłam spotykając Boga, Jezusa, Ducha Świętego i Maryję - i przez te wszystkie osoby które tam spotkałam.
Zbliżały się imieniny mojej mamy Zofii i w piątek 14 maja do popołudnia niedzieli 16 maja pojechałam do mamy w dniu jej święta. Chociaż ten wyjazd był wcześniej bardzo oporny. Nie chciałam tam pojechać, bo to jest te miejsce, gdzie umarł mój ojciec i byłam z nim podczas całej choroby i umierania jego, gdzie parałam się okultyzmem i gdzie doświadczyłam wielu cierpień z dzieciństwa. Przyznaję, że Pan Bóg jest niesamowitym aktorem i ten wyjazd był dla mnie bardzo ważny, bo dotknął mnie prawdziwym, delikatnym przywitaniem w domu rodzinnym. Mój kochany Niebieski Tata, odradza i czuję jak ulecza między mną a moja mamą miłość - tą utracona i poranioną. Maryja uczy mnie cały czas wielkiej pokory i przyjmowania wszelkich trudności w relacjach z najbliższymi, w relacjach z moją mamą - jest naszą pośredniczką. Cieszę się z tego powodu, bo dla każdej z nas należy się druga szansa, bo Jezus ją dał nam nie bez powodu. Po rekolekcjach, mam bardzo bliski kontakt z Maryją i Ona jakby ulecza moje wszystkie zmartwienia i cały wewnętrzny ból z moimi bliskimi, zwłaszcza z moją mamą, od której nie dostałam miłości jako dziecko. Bóg właśnie zaprosił mnie do Chaty mojego dzieciństwa i dorastania, do miejsc gdzie trwałam w okultyzmie - tak jak tego mężczyznę z tej powieści (by wyjaśnić jak to wyglądało naprawdę). Bóg przez Swojego Syna mnie już Uwolnił z rąk szatana, teraz trwa u mnie proces Uzdrawiania z pozostałych ran, to wszystko jest dla mnie jak kołysanie w ramionach Ojca. Jest jeszcze troszkę bólu i cierpienia – ale proszę Jezusa i Maryję by mnie prowadzili i są przy mnie cały czas. A mój ogród duszy w którym widzę Mateńkę jako młoda dziewczynkę ubrano w piękną jaśniejącą sukienkę, która tańczy miedzy pięknymi zakwitłymi drzewami, widzę ją jakby w moim ogrodzie mego serca:)Czuję, jak wszystko po woli wraca do normy mnie samej i tego w jaki sposób Bóg zasadził ziarno, a ono we mnie wydaje plon Wielkiej, Prawdziwej Miłości i pełnego szczęścia w moim wnętrzu i już nowej osobie. Po ostatnich wspaniale prowadzonych rekolekcjach przygotowujących na Zesłanie Ducha Świętego, zrozumiałam i właściwie dostała odpowiedź od Boga o swoim powołaniu, o swoim kierunku drogi, którą pragnę podążać. Moją najgłębsza tęsknotą, która skupia moje myśli jest droga rozwoju Ewangelii do dróg Jezusa i Jego życia. Duch Święty podczas tych rekolekcji rozłożył mnie na łopatki w pozytywny sposób, bo pragnienie trwania przy Nim jest we mnie przeogromna. Myślę, że będę szukała dalszego rozwoju w drodze do bycia bliżej niż jestem obok przy sercu Jezusa. Teraz kiedy widzę jego oczami i czuję Jego sercem - to jakbym mogła oddalić się na jeden krok od Niego, nie mogłabym za mocno Go pokochałam by odejść.
Z Panem Bogiem, nie pozwólcie by działanie złego ducha spowolniło wasz proces drogi do Boga - On ciągle czeka na nasz powrót i przytulenie nas w Swoje ramiona.

On jest Wielka Miłością i o Nią trzeba pilnie dbać, by ciągle rozkwitała w sercu człowieka jak piękny kwiat.
Agnieszka

Zatrzymajmy nienawiść

Irańczycy Kochamy Was: Wiadomość z Izraela do Iranu

Wielcy tego świata swoje a ludzie pragną czego innego

Święci na każdy dzień roku - 26 marca – Św. Ludgera, Św. Dobrego Łotra - Dyzmasa, Bł. Tomasza

Św. Ludger

Św. Ludger, biskup, urodził się około 742 roku we Fryzji. Wykształcenie uzyskał w szkole przyklasztornej w Ultrechcie oraz w Yorku. Przyjąwszy święcenia kapłańskie, podjął pracę misyjną. Po pewnym czasie, z powodu powstania Sasów, udał się do benedyktynów na Monte Cassino. Tam przebywał około trzech lat. Wezwany przez Karola Wielkiego w 787 r., podjął przerwaną pracę misyjną, stając się apostołem Fryzów, Danii i Westfalii. Zakładał liczne kościoły oraz klasztory. W 804 roku został biskupem Minigardeford. Stało się ono zalążkiem miasta Munster. Biskup Ludger zmarł 26 marca 809 r.

Święty Dobry Łotr - Dyzmas

Święty Dobry Łotr - Dyzmas był tym człowiekiem, o którym pisze w swojej Ewangelii św. Łukasz, że kiedy jeden z ukrzyżowanych z Jezusem łotrów urągał Mu, skarcił go, że oni umierają słusznie, za swe zbrodnie, ale Jezus nic złego nie uczynił. I zwrócił się do Jezusa, prosząc, żeby wspomniał naniego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. A Jezus obiecał Dobremu Łotrowi - bo tak go od tego czasu nazywamy - że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. Był to pierwszy swoisty akt kanonizacji, którego jeszcze na Krzyżu dokonał Chrystus. O Dobrym Łotrze pisało wielu Ojców Kościoła i świętych. Jego imię Dyzmas pochodzi z pism apokryficznych. Kościół wschodni czci go nawet jako męczennika. W Bolonii, w kościele Św. Witalisa i w bazylice Św. Stefana oddawano cześć częściom krzyża, na którym Dobry Łotr miał ponieść śmierć. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej, chętnie nawiedzali miejscowość "Latrum" w pobliżu Emaus, która im przypominała postać Dobrego Łotra. Dobry Łotr jest symbolem Bożego Miłosierdzia; pokazuje, że nawet w ostatniej chwili życia można jeszcze powrócić do Boga. Św. Dyzmas jest patronem Gallipoli (Apulii), złodziei, skazanych na śmierć i dobrej śmierci.

Bł. Tomasz z Costacciaro

Bł. Tomasz z Costacciaro, pustelnik, urodził się w połowie XIII w. na zamku San Savino, dzielnicy miasta Costacciaro. W 1270 r. odwiedził klasztor kamedułów i zapragnął życia pustelniczego. Wstąpił do klasztoru Santa Maria di Sitria, ufundowanego w 1021 r. przez sławnego św. Romualda. Po kilku latach przełożony wysłał go niedaleko Monte Cucco, aby tam wiódł życie samotne. Spędził tam 65 lat, żyjąc kontemplacją i surowo pokutując, praktycznie zapomniany przez okolicznych mieszkańców. Zmarł 25 marca 1337 r. Tuż po jego śmierci uznawano go za świętego; pochowany został w kościele św. Franciszka. Niedaleko ufundowano ku jego czci kaplicę. Jednak jego prawdziwy kult rozpoczął się z chwilą przeniesienia jego relikwii w 1546 r. pod ołtarz kościoła, gdzie do dzisiaj są przechowywane i czczone. Kult, zatwierdzony przez Klemensa VIII, został potwierdzony 18 marca 1778 r. przez Piusa VI i rozciągnięty na całą diecezję. W 1833 r. Grzegorz XVI jeszcze raz zatwierdził kult błogosławionego kameduły. Tomasz jest wzywany jako orędownik w chorobach brzucha. Liturgia wspomina go w rocznicę śmierci, natomiast mieszkańcy Sotacciaro - w pierwszą niedzielę września.

Każdą Twoją złotówką pozyskujemy kolejnych 13 w mediach.




Szanowni Państwo,

Nasza ubiegłoroczna kampania "Rozwód? Przemyśl to." została 23 marca nagrodzona Tulipanem w kategorii inicjatywa społeczna przez Fundację Narodowy Dzień Życia.Serdecznie polecam krótką fotorelację z wręczenia nagród.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to nagroda przede wszystkim dla tych, którzy swoim wsparciem, nie tylko finansowym, umożliwili zrealizowanie tego projektu. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za każdą złotówkę i każdą minutę darowaną Fundacji.

Zapewne nie wie Pan, że dzięki ok. 270 tys. złotych zebranym na kampanię "Rozwód? Przemyśl to." pozyskaliśmy w 2011 roku emisje w TV i radio oraz powierzchnię na billboardach o wartości prawie 3,5 mln złotych. Mówiąc inaczej za pomocą każdej złotówki podarowanej Fundacji udało się pozyskać kolejnych 13 złotych w mediach.

Na początku marca pisałem Panu o nowej kampanii, nad którą obecnie pracujemy. Chcemy afirmować wśród młodych Polaków małżeństwo i rodzicielstwo. Jesteśmy w trakcie badań, które jasno pokazują, że instytucja małżeństwa ma dzisiaj wielu przeciwników a dzieci postrzegane są jako bariera w rozwoju i samorealizacji małżonków. Pracujemy w tej chwili nad produkcją spotu telewizyjnego oraz kampanią w internecie.

Niestety nadal brakuje środków na realizację tego etapu przygotowań. Wiem, że podobnie jak w zeszłym roku tak i obecnie możemy liczyć na pomoc i hojność wielu życzliwych nam osób.
Wierząc, że w tym gronie również Pan zechce wnieść swój wkład bardzo proszę o wsparcie.

Wpłaty można dokonać on-line, zajmuje to nie więcej niż 2 minuty.

Gdyby każdy z naszych sympatyków zechciał  podarować choćby 5,10 czy 15 złotych moglibyśmy przygotować kilka razy lepiej widoczną i tyleż skuteczniejszą kampanię niż poprzednia.


Licząc na Pana gotowość udziału w zmienianiu postaw młodych Polaków jeszcze raz bardzo proszę o wszelkie możliwe wsparcie naszej inicjatywy.

Z wyrazami szacunku
Paweł Woliński




Paweł Woliński - Prezes Zarządu

Wyzwania w nowej kampanii.
Według badanych - Małżeństwo to:
  • rutyna, obowiązki, wysiłek,
  • brak spontaniczności, niezależności i dialogu,
  • brak satysfakcji i wrażenie przytłoczenia,
  • brak wsparcia i walka z małżonkiem jako swoistym wrogiem.
Dzieci w małżeństwie:
  • pogłębiają poczucie monotonii,
  • osłabiają wieź między małżonkami w sferze intymnej,
  • stwarzają u mężczyzn poczucie odrzucenia przez kobietę.
Potrzeby w nowej kampanii.
Koszt ok. 200.000 złotych w tym:
  • badania - 40.000 zł
  • produkcja - 78.000 zł
  • outdoor - 62.000 zł
  • raport - 20.000 zł
Mamy już ok. 50.000 złotych w tym:
  • osoby fizyczne - 46.000 zł
  • instytucje - 4.000 zł
Brakuje 150.000 złotych -
zostań Dobroczyńcą!

Przepowiednia ojca Ludwika Roccy z 1849 roku



Przepowiednia

Z dziewiętnastowiecznym proroctwem franciszkanina o papieżu Polaku zapoznałem się kilka lat przed radosnym dla nas konklawe w 1978 roku. Uznałem je wówczas za nieprawdopodobne! Zmieniłem zdanie, gdy kardynał Karol Wojtyła zasiadł na Piotrowym tronie. W 1992 roku opublikowałem w "Polityce" (nr 11) artykuł o tej przepowiedni. Teraz, gdy nikt już nie wątpi, że byliśmy świadkami wielkiego pontyfikatu Jana Pawła II, postanowiłam przypomnieć proroctwo Ludovica Rocci.

Do tekstu proroctwa dotarłem zbierając materiały do książki "Okupowanej Warszawy dzień powszedni" (jej pierwsze wydanie ukazało się w 1973 roku). Dla oddania nastrojów tamtego okresu postanowiłem wykorzystać także krążące wówczas wróżby, przepowiednie i proroctwa. W tym celu - niezależnie od zapisów w dziennikach osobistych - należało sięgnąć po druki konspiracyjne. Jednym z nich była wydana w 1942 roku ośmiostronicowa broszurka "Mówią wieki. Zbiór niektórych przepowiedni dotyczących obecnej wojny". Zawiera ona cztery proroctwa, o ostatnim z nich podano następujące informacje: "W Nr 97ym I.K.C. z dn. 5 maja 1923 ogłoszona została przepowiednia brata Ludwika Rocca z zakonu Franciszkanów, odpisana z książki wydanej przez Drukarnie Narodową Watykanu w 1853 roku. Brat Ludwik Rocca po zwiedzeniu Betlejem, Ziemi Świętej i Grobu Chrystusa, jako 92-letni staruszek w 1849 roku popadł w stan odrętwienia, który trwał sześć tygodni, po czym na tydzień przed śmiercią poprosił o dwóch braci zakonnych, aby pozostawali przy nim dniem i nocą i zapisywali każde jego słowo, gdyż «Bóg przez jego usta obwieszcza, co stanie się w przyszłości»".

Pamiętam moje narastające w trakcie czytania tekstu tej przepowiedni zdziwienie, przekształcające się w fascynację. Już pierwsze zdanie było intrygujące: "W 65 lat po mojej śmierci (1914) rozpocznie się wielka wojna morderstwem na Bałkanach, gdzie zamordowany zostanie panujący z rodu habsburskiego [...] , skończy się ona po czterech latach".

Dalej jest wzmianka o Niemcach, którzy: "Na swych sztandarach nosić będą godło «Bóg z nami» i to będzie bluźnierstwem" i rewolucji w Rosji: "Car zginie od swoich poddanych".

A oto przepowiednia dotycząca II wojny światowej: "W 90 lat po mojej śmierci (1939) wybuchnie bratobójcza wojna, która ogarnie cały świat.[...] Najwięcej spustoszenia czynić będą żelazne ptaki, które z warkotem skrzydeł pomagać będą walczącym, szerząc spustoszenie, a żelazne smoki obrócą w perzynę pół Europy". Data, zważmy, się zgadza, a mamy tu również przewidzianą zapowiedź pojawienia się samolotów i czołgów. I kolejna zadziwiająca wiadomość - o Niemcach,"których do ostatecznego upodlenia doprowadzi ich wódz, szaleniec, Żyd z pochodzenia, sprzęgnięty z bratem antychrystą". Franciszkanin przepowiada jednak klęskę państw Osi i przejście Sowietów do obozu aliantów: "Trzy potęgi, którym się zdawało, że nikt im się nie sprzeciwi i nie oprze, złamane zostaną w kraju, gdzie od lat zapomniano o Bogu, radości i śmiechu. Pięć milionów Żydów zostanie wymordowanych".

Pragnę w tym miejscu przypomnieć, że konspiracyjna broszurka ukazała się w 1942 roku. Potwierdzają to listy, jakie otrzymałem po moim artykule od ludzi, którzy ją czytali podczas okupacji. Zakładając przez chwilę, że mamy do czynienia z apokryfem, można zrozumieć zgodność tekstu z wydarzeniami minionymi, ale o klęsce, jaką Hitler poniesie w Rosji, ani o liczbie ofiar Holokaustu wówczas jeszcze przecież nie wiedziano! Przyznaję, że gdy proroctwo franciszkanina czytałem po raz pierwszy, największe wrażenie wywarło na mnie zdanie: "Nad krajem kwitnącej wiśni chmura ogniem ziejąca obróci w gruzy południe i środek wyspy". Przecież to wizja bomb atomowych, zrzuconych w sierpniu 1945 na Hiroszimę i Nagasaki...

Na tym trafność przepowiedni bynajmniej się nie kończy. Dowiadujemy się oto, że "wiele klęsk spotka Anglię i oderwą się od niej kraje zamorskie". Następne zdanie brzmi: "Wielka Rosja rozpadnie się na małe państewka". Przyznaję, że właśnie to zdanie, przeczytane przeze mnie 35 lat temu, spowodowało, że w trafność ową po raz pierwszy zacząłem powątpiewać.

I tak oto dochodzimy do ustępu poświęconego Polsce i mieszkańcom tej ziemi:"Wiele zdrajców wygnanych zostanie z kraju polskiego, a potem zabierze się Polska do oczyszczenia z Żydów. Najwyżej wyniesie Pan Bóg Polaków, gdyż dadzą światu wielkiego Papieża. Pod hegemonią Polski połączą się Słowianie i utworzą zachodnio-słowiańskie państwo-mocarstwo Europy, którego granicami będą: Odra, Nissa, m[orze] Adriatyk, m[orze] Czarne, Dniepr, Dźwina i Bałtyk. Polska zawsze zostanie. Wielki mąż Ameryki roztoczy nad nią przemożną opieką, pod którą w wielkiej szczęśliwości królować będzie". Świetnie pamiętam moją reakcję, gdy to przeczytałem około 1970 roku. Pomyślałem sobie, że owo zdanie o papieżu Polaku zmniejsza wartość całego proroctwa! Pisząc artykuł w 1992 roku, nie chciałem wspomnieć o wzmiance jednoznacznie kojarzącej się z haniebnym marcem 1968. Podkreślałem, co prawda, że w przepowiedni jest mowa o Odrze i Nysie, natomiast pominąłem ustęp poświęcony prezydentowi Stanów Zjednoczonych, trzymającemu nad Polską tarczę ochronną.

Autorzy konspiracyjnej broszurki puszą: "Przepowiednie ojca Ludwika Rocca omawiane były w 1868 roku. Krytycy uznali je za stek bzdurstw, a czasopismo niemieckie «Freiheit» w Gracu [w] 1869 r. drwiło z tych przepowiedni, w których katolicki mnich tylko Polsce wielkość przepowiada. Książka ta dr. Johannsena znajduje się w Bibliotece Narodowej w Wiedniu pod nr 427314".

Po wyborze papieża Polaka postanowiłem przeczytać wspomniany w konspiracyjnej broszurze artykułu z "Ilustrowanego Kuriera Codziennego". Nosi on tytuł: "Prorok z Góry Synai. Przepowiedział w roku 1849 los dzisiejszej Europy. Polska stanie się jednym z pierwszych mocarstw Europy". Gazeta powołuje się na wydaną w Wiedniu książkę dr. Johannesa (nie Johannsena) i podaje taką samą jak w broszurze sygnaturę.

W prasowej wersji przepowiedni jest mowa o "bratobójczej wojnie", jaka wybuchnie "w całej Europie" i o tym, że "Rosja będzie widownią wielkich okrucieństw.[...] Rodzina cesarska, cala szlachta i część duchowieństwa będą wymordowane", a "państwo rosyjskie rozpadnie się na różne państewka. Polska jednak odzyska niepodległość i stanie się jednym z pierwszych wielkich mocarstw Europy". Znajdziemy tu też dość zaskakującą informację, że autorem przepowiedni "był Niemiec z pochodzenia". W artykule nie podano imienia i nazwiska zakonnika, a jedynie jego inicjały "L.R.". Dowiadujemy się za to, że proroctwo dokonało się w klasztorze na górze Synaj oraz, że asystowali przy nim bracia Fascinietti i August. Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że brak tu nie tylko jakiejkolwiek wzmianki o papieżu Polaku, ale także o wydarzeniach związanych z drugą wojną światową i okresem po 1945 roku.

W tej sytuacji zrozumiałe jest, że postanowiłem dotrzeć do przechowywanej w Wiedniu broszury dr.Johannesa. Egzemplarz w tamtejszej Bibliotece Narodowej rzeczywiście nosi znaną nam już sygnaturę i ogólnie można powiedzieć, że publikacja IKC stanowi dość wierne tłumaczenie tych jej fragmentów, które dotyczą przepowiedni "brata L.R." (i tu brak imienia i nazwiska). Okazuje się jednak, że w broszurze podano inną i przy tym dokładną datę śmierci franciszkanina, 15 sierpnia 1840 roku. Oznacza to mniejszą precyzję przepowiedni w wersji z broszury konspiracyjnej z 1942 roku, mówiących o momencie wybuchu obu wojen światowych. Zważywszy, że wszędzie zostało zaznaczone, że mnich w chwili śmierci miał lat 92 bez trudu można podać lata jego życia: 1748 - 1840. Przyjmując, że rzeczywiście był to Ludovico Rocca i że istnieją spisy franciszkańskich braci zakonnych, nie powinno być trudności z weryfikacją tych danych.

Skoro w broszurze wiedeńskiej nie ma ani słowa o papieżu Polaku, to należało szukać dalej w Rzymie, pamiętając, że w naszym druku konspiracyjnym wspomina się o odpisaniu przepowiedni "z książki wydanej przez Drukarnię Narodową Watykanu w 1853 roku". Nie bez trudności udało mi się uzyskać zgodę na zajrzenie do katalogów Biblioteki Watykańskiej. Choć znalazłem tam aż kilku autorów o nazwisku Rocca, a nawet bodajże trzech o imieniu Ludovico, ani jedna pozycja nie była związana z przepowiednią i zbliżoną datą publikacji. Na tym moje możliwości dalszego poszukiwania źródła informacji, podanego w podziemnej broszurce z 1942 roku, wyczerpały się.

Nadmienić jednak pragnę, że w wydanej w 1990 roku książce "Świat w oczach jasnowidzów" Stefan Budzyński pisze: "W archiwum watykańskim znajduje się dokument, którego autorem jest Ludwik Rocco, franciszkanin z góry Synaj. Dokument ten sporządzono w 1849 roku, na krótko przed śmiercią jej autora". Dalej następuje streszczenie tekstu z konspiracyjnej broszury, bez podania jej tytułu i daty wydania. Jak dotąd nikomu nie udało się ustalić, skąd w okupowanej Polsce w 1942 roku zaczerpnięto wiadomość, że autor przepowiedni z połowy poprzedniego stulecia nazywał się Ludovico Rocca i że w przepowiedni tej znalazło się proroctwo o papieżu Polaku.

Po moim artykule w "Polityce" otrzymałem sporo listów. Najważniejszy z nich przesłała nauczycielka ze Skierniewic Maria Świercz, która przekazała mi w darze kserokopię przechowywanej przez nią broszurki Mówią wieki. Krzysztof Kwaśniewski z Poznania pisał: "Pamiętam tę przepowiednię, rozpowszechnianą w maszynopisie w Bochni około 1942 roku. Ufać muszę tylko pamięci, bo tekstu rozpowszechnianego na zasadzie «podaj dalej» nie odpisałem. Z pewnością jednak pamiętam dosłowne sformułowanie: «Najwyżej wyniesie Pan Bóg Polaków, gdyż dadzą światu wielkiego Papieża»". Pisze W. Kroszczyński z Warszawy: "Przepowiednia, o której pisał Pan w «Polityce», wydaje mi się najdziwniejszą sprawą, z jaką się spotkałem w życiu. Czytałem ją chyba w czasie okupacji i zapamiętałem fragment o Japonii: «chmura ziejąca ogniem zniszczy południe i środek wysp». [...] Przepowiednia [...] musiała zrobić silne wrażenie na ojcu znanego mi chłopca, skoro zatelefonował do Wiednia, by sprawdzić, że istotnie znajduje się tam przytoczony w tekście «odnośnik literaturowy»". Jan Zamorski z Katowic przysłał mi odpis proroctwa franciszkanina, z którym zapoznał się w Rzeszowie w 1943 roku.

W latach 1992-93 proroctwo przytoczono w kilku książeczkach. Stephen Lassare (Odkryte sekrety przeszłości. Proroctwa, przepowiednie, wizje jasnowidzów)powołuje się co prawda na IKC, jednakże streszcza fragment konspiracyjnej broszury. Z kolei Zbigniew Przybylak (Dobre proroctwa i przepowiednie dla Polski), podając jako datę śmierci mnicha rok 1840, bądź zapoznał się z broszurą dr. Johannesa, bądź zna mój artykuł, choć go nie cytuje.

Tę samą datę znajdziemy w książeczce Przepowiednie a czasy obecnesalwatorianina ojca Flawiana Niebiańskiego, wydanej w 1943 roku w Stanach Zjednoczonych. To, że autor nie mógł znać wiedeńskiej broszury, jest niemal pewne. Tym, kto jako pierwszy zapoznał Polaków z proroctwem Franciszkanina, ewidentnie na podstawie lektury broszury dr. Johannesa, był Józef Chociszewski, autor wydanego w Poznaniu w 1877 roku dzieła Polska Sybilla, czyli zbiór objawień, proroctw i przepowiedni, tyczących się mianowicie Kościoła katolickiego, Polski i Słowiańszczyzny. Ze starych ksiąg, z różnych pism i z ust ludu zebrał i spisał. Miało ono potem wznowienia.

Warto może przypomnieć, że z 1939 roku pochodzi wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Modlitwa za pomyślny wybór papieża, z taką oto ostatnią zwrotką:

O to, Królowo, schodząc w serca głębię,
błagam, słuchając, co mówi Duch Boży:
nowe papiestwo jak dąb się rozłoży
przy polskim dębie

Przed kilku laty poprosiłem prof. Jerzego Kłoczowskiego o przekazanie papieżowi Janowi Pawłowi II informacji o proroctwie Ludovica Rocci. Otrzymałem zapewnienie, że to uczynił.

Autor

TOMASZ SZAROTA (ur. 1940) - profesor w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, kierownik Pracowni Dziejów Polski po roku 1945. Ostatnio opublikował U progu Zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie. Przygotowuje książkę Naloty na Warszawę i Drezno - względy wojskowe czy zbrodnia wojenna?

Źródło: niniwa2.cba.pl/