środa, 4 kwietnia 2012

MAŁA FATIMA RZESZOWSZCZYZNY (CZ. III i IV)

Akt propagandowy

Prowadzona na szeroką skalę akcja propagandowa władz stalinowskich przeciwko mazurskim objawieniom trwała do późnej jesieni. Dotąd bowiem pojawiały się jeszcze od czasu do czasu klęczące przy cudownej studzience kilkuosobowe grupki pielgrzymów, bądź pojedyncze osoby. Pierwszym celem tej akcji – jak już wspominano – było skompromitowanie Marysi. Podłość ubowców i perfidia ich popleczników przebrały wszelkie miary. Kiedy nie udało się wmówić opinii publicznej, że Marysia jest chora umysłowo, rozgłaszali wszem i wobec, że jest k… Dokąd sięgało ich chamstwo i bezkarność niech zaświadczy ten drobny incydent. Nie pierwszy z resztą i nie ostatni. Funkcjonariusz kolbuszowskiego UB na podwórku Jana Bogunia powiedział do jego żony i kilkudziesięciu przebywających tam pielgrzymów – „ tam gdzie się k… kładzie to krzyż stawiają. Co za głupi ludzie”.

Kłamstwa siane przez UB nie trafiały na odpowiednią glebę. Wszyscy znali Marysię i jej rodzinę. Wiedzieli, że jest jeszcze dzieckiem czternastoletnim, wychowanym po katolicku, w prostej, chłopskiej rodzinie. Owszem lubiła się bawić z koleżankami, modlić, ale nie interesowała się chłopakami.

Ludzie, którzy widzieli cud słońca, itp. i nie wypierali się tego byli przez propagandę komunistyczną poniżani i wyśmiewani. Uznano ich za ciemnotę – „sfanatyzowane baby”, „głupie chłopy”, którzy „patrzyli długo na słońce i doznali halucynacji”. A w ogóle to całe te objawienia w Mazurach i innych miejscowościach w Polsce to robota polityczna, to działanie specjalnych wysłanników Watykanu, którzy przyjechali do Polski, żeby za pomocą jakiejś magii, czy hipnozy rozbudzić fanatyzm religijny i przeszkodzić w budowie socjalistycznego państwa, ateistycznego społeczeństwa, komunizmu. W taki oto sposób stalinowski aparat władzy usiłował podać w wątpliwość prawdziwość objawień.

Czy ofensywa propagandowa osiągnęła swój cel? Nie. Zdecydowana większość społeczeństwa w owym czasie nie wierzyła komunistom. Była jednak mała mniejszość, związana z ówczesnym reżimem materialnie lub ideowo, która wierzyła. Żyją do dziś osoby – zetknąłem się z nimi podczas badań – które są święcie przekonane, że nie było żadnego cudu, ani objawień i cytują słowo w słowo jak wyżej. Nie mówią, że oni nic nadzwyczajnego nie widzieli, tylko że nie było. Mimo, iż upłynęło 50 lat, mimo iż stalinizm został zdemaskowany i potępiony przez władze Rosji, udowodniono jego zbrodnie i kłamstwa, oni dalej wierzą w każde słowo stalinowskiej propagandy.

W tym okresie funkcjonariusze UB przeprowadzili rewizje w kilkunastu zakładach fotograficznych. Tam gdzie znaleźli choć jedno zdjęcie z objawień niszczyli wszystkie negatywy, a fotografowi odbierali koncesję. Między innymi z tego powodu z masy zdjęć, jakie wówczas zrobiono na pastwiskach, na podwórku Bogunia i gdzie indziej, do dziś zachowało się niewiele.

Pod koniec lata Marysia zwróciła się do stryja Jana Bogunia, żeby znalazł malarza, który namaluje obraz Matki Boskiej, takiej, jaka się jej objawiła. Boguń udał się do odpowiednich księży, lecz ci stwierdzili, że na malowanie takiego obrazu musi być specjalne pozwolenie władz kościelnych. Ostatecznie obraz zgodził się namalować artysta malarz zamieszkały we wsi Kąty Trzebuskie koło Sokołowa Młp. Albin Osetek.

Matka Boska z Pastwisk namalowana została farbami olejnymi na płótnie lnianym, według wskazań Marysi. Gdy Marysia zobaczyła skończony obraz stwierdziła, że – Matka Boska jest trochę inna, ale może taka być, bo tak pięknej postaci jaką ona widziała to żaden malarz nie jest w stanie namalować. Od Matki Boskiej bił blask tak ogromny, jak od słońca. On takiego blasku nie mógł namalować. Z obawy przed podpadnięciem władzom zarówno państwowym, jak i kościelnym artysta nie umieścił swojej sygnatury. Zastrzegł również by jego nazwiska nie ujawniać. W następnym roku obraz Matki Boskiej z Pastwisk został uroczyście poświęcony. Kopia tego obrazu wykonana w 1981 r. znajduje się w kaplicy postawionej w miejscu objawień Matki Boskiej w Lipnicy.

Na święto Matki Boskiej Siewnej, 8 września Jan Boguń wybrał się, jak co roku, z pielgrzymką do Leżajska. Rano, gdy z dwiema kobietami z Mazurów znajdował się przed klasztorem wszyscy troje oglądali na niebie niezwykłe zjawisko. – Kiedy słonko wschodziło i było już nad klasztorem – wspomina z powagą z powagą Boguń – nad tym słonkiem pojawiły się ślady stóp. Było ich kilka, może kilkanaście w jednej linii. Takie te stopy były, jakby odciśnięte z bosej nogi, wyraźne, jaśniutkie jak słonko. Z przodu się pojawiały, z tyłu znikały. Tak to wyglądało, jakby ktoś nad słonkiem się przeszedł. Ja widziałem i one widziały. No i nie wiedzieliśmy co oznaczają te ślady bose nad słonkiem. Potem byliśmy w klasztorze, i jak my już wyszli to nasza Marysia tak mi gada – Matka Boska poszła już na wschód, widziałeś, do Rosji. Odchodzi. W Rosji będzie teraz nawracać. Wróci tutaj jak ten las wyrąbią i drugi taki wyrośnie. Wróci do Polski wtedy, kiedy Polska będzie potrzebna dla ocalenia świata. No, ja wiem? My jesteśmy w tak trudnej sytuacji, a tu mamy świat ocalić…

W ostatnią niedzielę września, w nocy z miejsca objawień znikły krzyże i ogrodzenie studzienki. Kradzieży dokonali „nieznani sprawcy”. Milicja tym razem nie prowadziła dochodzenia. W miejscu, gdzie jeszcze do niedawna tak wiele się działo pozostała tylko studzienka – dołek z wodą, w którym pastuchy poili krowy pasące się na pastwiskach.

Zdjęcie pierwsze: Marysia z mężem i dziećmi lata siedemdziesiąte
Zdjęcie drugie: Pielgrzymi odmawiający różaniec w miejscu objawienia się Matki Boskiej . Październik 1982 r.

Gdy załamani ludzie pytali o Marysię co będzie dalej z miejscem objawień, ona odpowiadała: To miejsce jest święte. Nie zaniedbujcie go. Na tym miejscu teraz pastuchy pasą, ale później nie będą paść. Przyjdzie czas, przyjdą ludzie z daleka i odnowią to miejsce. Przyjdzie czas że tu na pastwiskach braknie miejsca dla ludzi. Coraz mniej ludzi jednak w to wierzyło. Kilkunastoletnia wówczas Zofia Iskra (obecnie Matuła) z Mazurów zachowała w pamięci jedną z wielu rozmów, jakie toczyły się we wsi. –Pamiętam, jak wnet po objawieniach byłam tam koło studzienki, był Boguń i jeszcze dwóch chłopców z Mazurów których nie znałam. I Boguń im mówi tak: To co się zaczęło to nie zginie. Przyjdzie czas, przyjdą ludzie z daleka i odnowią. Potem jak odszedł śmiali się z niego i to bardzo – głupi Boguń, za pięć roki to tam już ani śladu nie będzie, będzie zadeptane, krowy zadeptają, zarośnie trawą. O, ta dziewczyna – wskazali na mnie- już nie będzie wiedzieć gdzie to było i co było.

Czas niewoli i zaniedbania

Po świętach Bożego Narodzenia, około 28 grudnia 1949 r. Marysia odeszła ze służby od stryja Jana Bogunia i wróciła do rodziców w Staniszewskim. Od tego czasu na dłużej w Mazurach pojawiła się tylko raz, w czerwcu następnego roku podczas pierwszych misji w kościele parafialnym w Mazurach prowadzonych przez redemptorystów z Tuchowa. Odbyła wiele rozmów z nowym proboszczem mazurskim ks. Michałem Dobrzańskim, oraz księżmi misjonarzami. Podczas misji obraz Matki Boskiej z Pastwisk został uroczyście poświęcony. Do Mazurów znowu ściągnęły tłumy ludzi z bliższych i dalszych okolic.

Ksiądz Michał Dobrzański miał pozytywny stosunek do objawień. Załamanych parafian podtrzymywał na duchu powtarzając, nieoficjalnie – bądźcie spokojni, bądźcie cierpliwi. Pan Bóg ma swoje plany. On się o swoje zawsze dopomni. On wie kiedy i jak. Na wszystko przyjdzie czas. Janowi Boguniowi obiecał, że - w przyszłości, jak przyjdzie odpowiedni czas, w bocznej salce kościoła, od szkoły, zrobimy kaplicę Matki Boskiej z Pastwisk. Zrobimy piękny ołtarz i ten obraz się tam założy. Na pastwiskach odnowimy studzienkę i wybudujemy małą kaplicę. Niestety, z kilku powodów Ks. Dobrzański nie mógł swoich planów zrealizować. Między innymi z powodu tych planów był mocno podpadnięty u władz partyjnych. Wkrótce został przeniesiony na inną parafię.

Lata 1950 – 1980, to w historii mazurskich objawień czas niewoli zaniedbań. Niewoli ze strony władz i zaniedbań ze strony ludzi. Miejsce objawień pozostało opuszczone i zapomniane. To jednocześnie czas spełnienia większości przepowiedni Marysi. Dzięki jej darowi jasnowidzenia odnalazło się i połączyło z rodzinami wiele osób zaginionych podczas wojny. Wiele dusz, być może zostało wybawionych dzięki dodatkowym modlitwom i Mszom świętym, odprawionym w ich intencji. Pogodziło się wielu zwaśnionych sąsiadów. W 1954 r. z więzienia został wypuszczony przedterminowo w celu podratowania zdrowia ks. Stanisław Bąk, późniejszy proboszcz i dziekan w Tyczynie. Spełniły się wszystkie przepowiednie Marysi odnoszące się do przyszłości kościoła w Polsce. Miała się jeszcze spełnić przepowiednia dotycząca odnowienia miejsc objawień.

W połowie lat siedemdziesiątych, po wykonanej melioracji pól i regulacji rzeki Turki działacze samorządowi w Mazurach na czele z sołtysem Jakubem Matułą, przy poparciu władz gminnych podjęli decyzję o zagospodarowaniu pastwisk. Na kilkuset hektarowe łąki wjechały ciężkie ciągniki gąsienicowe, żeby je zaorać, zglebogryzałkować, wyrównać wszystkie dołki, górki itp., następnie zabronować i zasiać nową trawę. Jeden z operatorów ciągnika chcąc zaorać niewielki dołek z wodą, który znalazł się na trasie jego orki zauważył, że ciągnik lekko zboczył z kursu i dołek ominął. Cofną więc, żeby poprawić to samo. Lekki skręt ciągnika w bok. Doszedł do wniosku, że to jakaś drobna usterka w układzie kierowniczym i jak pojedzie z powrotem to orkę wyrówna. Jadąc z powrotem ciągnik brew jego woli skręcił w przeciwny bok zostawiając dołek po środku. Tym razem już nie cofał. Zatrzymał ciągnik i poszedł pytać ludzi miejscowych co to za dołek. Dowiedział się, że to jest cudowna studzienka pozostała po objawieniach Matki Boskiej. Zawołał kierownika i wyznał, że – tu mu nie da zaorać. Kierownik odpowiedział krótko – okrąż to i nie ruszaj.

Po zasianiu trawy i wytyczeniu działek pastwiska zatraciły swój pierwotny charakter i służyły mieszkańcom wioski wyłącznie do pozyskiwania siana. Krowy i konie mogły paść się już tylko jesienią.

Marysia

Maria Boguń, nazywana powszechnie Marysią, albo „Cudowną Marysią”, urodziła się 13 grudnia 1934 r. we wsi Staniszewskie, w gminie Raniżów (powiat kolbuszowski). Była najstarsza z siedmiorga dzieci Wojciecha i Jadwigi z domu Rosół, ubogich rolników utrzymujących się z ciężkiej pracy na 3 ha gospodarstwie rolnym. Po ukończeniu pięciu klas szkoły podstawowej ze względu na trudną sytuację materialną, rodzice wysłali ją w 1948 r., na służbę. W lutym 1949 r. rozpoczęła służbę u brata swojego ojca – Jana Bogunia w Mazurach. Wykonywała lekkie prace w gospodarstwie, jak sprzątanie, gotowanie, karmienie inwentarza, itp. Od wiosny stałym jej zajęciem było pasienie krów i konia. Pomagała jej w tym siedmioletnia córka Bogunia – Janka. Marysia miała opinię dziecka wyróżniającego się dobrocią, szczerością, pracowitością, pobożnością i uczciwością. Nikt nie słyszał, żeby kiedykolwiek kłamała.

W 1949 roku, kiedy objawiła się jej Matka Boska miała czternaście lat, tyle samo co Melania Calvat pasąca krowy na hali w La Salette (1846r.) i Bernadetta Soubirous zbierająca chrust w okolicy Lourdes (1858 r.). Była o cztery lata starsza od pasącej owce w pobliżu Fatimy Łucji dos Sanos (1917 r.), i trzy lata od Marietty Beco z wioski Banneux (1933 r.). W czerwcu tegoż roku na łąkach wsi Mazury odbyła kilkanaście widzeń z Matką Boską. Część z nich odbywało się na oczach tłumów pielgrzymów.

Po 1949 r., po kolejnym roku służby rozpoczęła pracę zawodową. Pracowała kolejno w Kętach, Kolbuszowej i sanatorium w Górnie. Kilka lat nosiła się z zamiarem wstąpienia do zakonu. W 1956 r., wyszła za mąż za Jana M. z Turbi koło Rozwadowa. Małżeństwo było udane i bardzo owocne. Marysia urodziła i wychowała – rzecz jasna przy pomocy Bożej, męża i państwa – czternaścioro dzieci ( Janina i Jadwiga, Józef, Teresa, Wojciech i Marta, Jacek, Paweł, Tadeusz, Marzena, Grzegorz, Jan, Urszula, Artur). Wszystkie (z wyjątkiem Pawła, który zmarł tragicznie wkrótce po śmierci ojca), żyją, są zdrowe i kochane. W mieście przemysłowym, gdzie mieszkają od 1973 r. stanowili do niedawna najliczniejszą rodzinę. Mąż Marysi Jan M. odznaczał się szczególną pobożnością. Przez wiele lat był kościelnym e Turbi i mieście późniejszego zamieszkania. Zmarł w 1989 r.

Na temat objawień Marysia nie rozmawia z nikim, nawet z najbliższą rodziną. Nie udziela żadnych wywiadów. Dziennikarzom, którym udało się do niej dotrzeć powiedziała to co i mnie (piszącemu te słowa). – Ja pana proszę, żeby dać temu spokój, i mnie spokój. Bardzo proszę, aby w ogóle tych spraw nie ruszać. Pan Bóg zrobi jak będzie chciał… Jemu to zostawmy.

(część IV)

W 1949 r. do miejsca objawień Matki Boskiej w Mazurach przybyło kilkanaście tysięcy ludzi. Ilu przybyło z powodu zwykłej ciekawości, a ilu z prawdziwej pobożności tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wielu, bardzo wielu przybyło aby prosić o łaski i wysłuchanie modlitwy.

Uzdrowienia

Około połowy czerwca mają miejsce pierwsze cudowne uzdrowienia chorych. Dokonują się one na pastwiskach, podczas ostatnich objawień Matki Boskiej. Z wielu uzdrowień jakie wówczas zostały ujawnione najgłośniejsze było uzdrowienie 48 letniej mieszkanki Markowizny Małej Julii Matuła. – Mama długi czas chorowała na chorobę umysłową –wspomina jej córka Józefa Patryka z Sokołowa Młp. – coś się jej porobiło z głową, nie wiedziała co robi. Niby wiedziała a nie wiedziała. Była w szpitalu w Kolbuszowej, ale tam nie było miejsca dla takich i pozostała w domu. Leczyła się u takiego wsiowego w Łoinach, piła zioła, ale nie było żadnej poprawy. W połowie czerwca, gdy ludzie szli na objawienia ona wymknęła się z domu i poszła za jakimiś ludźmi, zupełnie nieświadomie, na te pastwiska mazurskie. Tam w tłumie udało mi się ją odnaleźć , ale znowu mi zginęła. Prosiłam Matkę Boską o zdrowie dla mamy i modliłam się, żeby się jaki cud stał, bo to było straszne… Z pastwisk przyszłam sama do domu i ona przyszła sama. Sama już potrafiła wrócić do domu. Widać było jakąś zmianę. No i w kilku dniach się jej ta głowa uzdrowiła. Bez niczego, bez lekarzy, bez szpitala przeszło, i żyła jeszcze ile lat, i zdrowa. Miała głowę do wszystkiego.

Głośne w owym czasie było też uzdrowienie Wojciecha Burka z Mazurów – Zakarczmia. – Burek Wojtek chorował na nogę- przypomina sobie Jan Boguń. Nie wiem co to była za choroba. Był w szpitalu w Kolbuszowej. Mieli mu tę nogę odjąć, bo inaczej nie będzie żył. Sprawa była poważna. Przed operacją wypuścili go do domu na rozmyślenie. Miał się zastanowić co zrobić. Przyszedł do Marysi i gadał Ona mu powiedziała, że – będziesz zdrowy tylko dwadzieścia cząstek różańca żebyś zmówił w miejscu objawień. Dwadzieścia razy żebyś odwiedził to miejsce. I został zdrowy. Ja się go pytam potem – to Wojtek chodziłeś tak? – A dwa razy dziennie chodziłem. To co miałem powiedzieć tom wszystko wykonał nawet z procentem. Do szpitala już nie wrócił. Potem jeszcze długie lata żył i noga go nie bolała.

Spośród znanych przykładów cudownych wyleczeń, tzw. uzdrowień, najwięcej dokonało się poprzez modlitwę i obecność w miejscu objawień Matki Boskiej. Zdarzały się również przypadki uzdrowień poprzez modlitwę i mokry piasek ze studzienki. Jedną z osób, która dzięki temu wyzdrowiała był Józef Olszowy z Mazurów – Ługa. – Kilka dni leżał chory na silny ból głowy – twierdzi jeden z jego przyjaciół. Matka wzięła piasku ze studzienki, obłożyła koło głowy i przestała boleć. Jak mu tę ziemię od głowy wzięła, to i ból wzięła. Od tego czasu był zdrowy. Głowa go już więcej nie bolała. Wodą ze studzienki Józef Olszowy leczył również żołądek. Miał ją zawsze w domu i używał do końca swojego życia.

Wiele osób zostało uzdrowionych poprzez modlitwy i wodę z cudownej studzienki. Szacuje się, że dzięki szczerej modlitwie i piciu tej wody, bądź nacieraniu nią chorych części ciała w okresie minionych pięćdziesięciu lat wyleczyło się co najmniej kilkadziesiąt osób. W ten sposób leczono m.in. bóle głowy, rąk, nóg, żołądek, oraz inne dolegliwości. Dzięki piciu i nacieraniu tą wodą ciężką chorobę skóry wyleczyła Franciszka Warchoł z Maurów – Zakarczmia. Odtąd mocno wierzyła w prawdziwość objawień i w moc wody ze studzienki.

Zdumiewające jest, że osoby uzdrowione w większości , w 90 procentach nie chcą tego faktu ujawnić. Jeśli już ujawnią to chcą pozostać anonimowe. Dużo czasu trzeba, żeby do nich dotrzeć i przekonać do mówienia. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ci ludzie, których obowiązkiem jest świadczyć o Bogu nie chcą się oficjalnie do tego przyznać ? Zapytałem Jana Bogunia. Oto co mi odpowiedział: - Uzdrowień było bardzo dużo. Dużo uzdrowionych było i jest nadal, tylko nie chcą się do tego przyznać. Nie chcą, boją się, wstydzą… Przez całe lata nie wolno było o tym mówić. Większość tych uzdrowionych nie chce, żeby się z nich inni śmiali. Ile to ludzi jest takich, nawet i w Mazurach, że się śmieją z tych co wierzą w objawienia, i z tych co tam chodzą się modlić. Ci, którzy zostali uzdrowieni trzymają to dla siebie. Niektórzy mnie powiedzą, ale mało. Ja też nie jestem w stanie wszystkiego spamiętać.

W tym miejscu nasuwa się kolejne pytanie. Dlaczego dotychczas nikt z kompetentnych osób nie zajął się badaniem omawianych uzdrowień? Dlaczego nikt do tej pory nie przebadał uzdrowionych, ani nawet się nimi nie zainteresował, jakby ich po prostu nie było? Na to pytanie Boguń nie potrafi odpowiedzieć.

Woda z cudownej studzienki powstałej dokładnie w miejscu objawień Matki Boskiej znajduje się w wielu mazurskich domach, oraz w domach wielu mieszkańców okolicznych wiosek i miast. Każdego roku, szczególnie w maju, czerwcu i październiku można zauważyć zatrzymujące się przy studzience samochody nie tylko z rejestracją rzeszowską, czy tarnowską, ale lubelską, katowicką, wrocławską, czasem zagraniczną. Wysiadają z nich ludzie, nabierają wodę do pojemników i odjeżdżają.

Źródło, które wytrysnęło w 1949 r. bije do dnia dzisiejszego. Woda z tego źródła niczym nie różni się podnormalnej wody. A jednak. Woda ze studzienki ma właściwości lecznicze i natury tego fenomenu nie sposób poznać.

Odnowienie miejsca objawień

W październiku 1978 r. , w dniu wyboru krakowskiego kardynała Karola Wojtyły na papieża rozpoczął się upadek komunizmu w Polsce. Po strajkach i protestach robotniczych w sierpniu 1980 r. powstał potężny bo dziesięciomilionowy, antykomunistyczny związek zawodowy „Solidarność”. Duch wolności i odnowy, który zstąpił na polską ziemie nie ominął wsi Mazury. Jesienią 1980 r. zawiązało się koło „Solidarności Wiejskiej”, na czele którego stanął wzorowy i odważny rolnik Jan Dul. Pod jego przewodnictwem koło mazurskiej „Solidarności” należało do największych w okolicy i najaktywniejszych.

Na wiosnę 1981 r. spełniła się jedna z najważniejszych przepowiedni Marysi – „przyszedł czas, przyszli ludzie z daleka i odnowili to miejsce”. Tymi „ludźmi z daleka” byli działacze mieleckiego Klubu Inteligencji Katolickiej, którzy realizując prośbę prymasa Stefana Wyszyńskiego w sprawie odszukania i odnowienia zaniedbanych, bądź całkowicie zapomnianych miejsc objawień trafili m.in. do Lipnicy, następnie do Mazurów. Początkiem marca członkowie KIK, na czele ze znanym mieleckim lekarzem Janem Rusinem odwiedzili Jana Bogunia. Z dużym zainteresowaniem obejrzeli obraz Matki Boskiej z Pastwisk, następnie miejsce objawień. Tam wspólnie z Boguniem i Drapałą z Lipnicy odmówili cząstkę różańca i Litanię do Matki Boskiej. Podjęli również decyzję o ogrodzeniu studzienki i wzniesieniu przy niej krzyża.

Jan Boguń zabrał się do pracy. Własnymi siłami pogłębił studzienkę, przy pomocy zięcia zakopał beton i sprawił metalowe ogrodzenie. Wkrótce wyciosał drewniany krzyż i postawił go przy studzience. Uroczyste poświęcenie krzyża i studzienki odbyło się 10 maja 1981 r. Dokonał tego proboszcz mazurski ks. Józef Kowal. Podczas krótkiego przemówienia skierowanego do kilkudziesięciu osób prosił, żeby tego miejsca nie zaniedbywać. Prosił o to szczególnie dzieci.

Powiew ciepłego powietrza z zachodu nie trwał długo. Niebawem Polskę ogarnął mroźny niż ze wschodu. W grudniu 1981 r. komuniści wprowadzili tzw. stan wojenny. Tu należy zaznaczyć, że zarówno w okresie stanu wojennego, jak i potem ani SB, ani MO nie walczyły z mazurskimi objawieniami. Nie przeszkadzali się modlić, nie rozganiali. Ograniczali się jedynie do obserwacji.

W pierwszą niedzielę czerwca 1982 r. do miejsca objawień w Mazurach przybyła po raz pierwszy grupa pielgrzymów z okolic Rzeszowa i Jarosławia, pod przewodnictwem Aleksandra Jarosza. Pielgrzymi wspólnie z mieszkańcami Mazurów i sąsiednich wiosek odmówili różaniec, koronkę do Miłosierdzia Bożego, śpiewali pieśni o Matce Boskiej. Modlili się za Ojczyznę, za papieża, o pokój, oraz w prywatnych intencjach. Zaopatrzyli się również w wodę ze studzienki. Odtąd grupy pielgrzymów pod przewodnictwem Aleksandra Jarosza z Rzeszowa, przez kilka najbliższych lat będą w miarę regularnie, od wiosny do jesieni w każdą pierwszą niedzielę miesiąca modlić się przy studzience na pastwiskach. Jesienią 1983 r. miejsce objawień było poważnie zagrożone. Na pastwiskach pojawiły się osoby, które wymyśliły sobie głęboki kanał melioracyjny odkryty, mający biegnąć w prostej linii akurat przez cudowną studzienkę i krzyż. Jan Boguń czym prędzej pogłębił ją wkopując dwa dodatkowe betony. Wykonał również solidny betonowy cokół pod krzyżem. Po interwencjach Bogunia i innych osób ostatecznie kanał został wykopany trzy metry obok. Wbrew zamierzeniom kanał ów nie zlikwidował studzienki, ani jej nie osuszył. Przyczynił się natomiast do poprawy czystości wody.

Następnego roku staraniem Jana Bogunia w miejscu objawień została wzniesiona okazała figura Matki Bożej Fatimskiej. Prace trwały około trzech miesięcy. Fundatorem betonowej rzeźby był Zbigniew Baran z Przybyszówki. 19 sierpnia 1984 r. ks. Proboszcz Józef Kowal dokonał „cichego” poświęcenia statuy. Dwa lata potem zostało wykonane zadaszenie. Całość nazwana została – „Szałas Matki Bożej”. Kilkunastoosobowe pielgrzymki, które z głośnym śpiewem, wielkim różańcem i figurką M. B. Fatimskiej raz w miesiącu szły od Zielonki na pastwiska, wywierały coraz większe wrażenie na mieszkańcach wioski. Pielgrzymi wstępując do kościoła na Mszę św. mieli okazję spotkać się z miejscowym duszpasterzem ks. Kowalem. Nigdy jednak tego nie uczynili. Mimo próśb i wezwań proboszcza nie uczynił tego również organizator i przewodnik pielgrzymek Aleksander Jarosz. Stopniowo narastał konflikt, który uderzył pośrednio w miejsce objawień, w osobę Jana Bogunia i uczestników comiesięcznych modlitw na pastwiskach. W niedzielę 9 września 1984 r. podczas Mszy św. w kościele parafialnym w Mazurach i kaplicy w Korczowiskach ks. Proboszcz wypowiedział się publicznie na temat Jarosza i jego działalności. Powołał się na biskupa ordynariusza, który – znał Jarosza jako człowieka niegodnego zaufania, działającego bez porozumienia z władzami kościelnymi, i bez jakichkolwiek uprawnień ze strony tych władz, głoszącego rzeczy niezgodne z nauką Kościoła, powołującego się na ludzi mające dziwne widzenia z Matką Boską, ogłaszającego proroctwa dotyczące końca świata, grożącego przy tym straszna wojną, klęskami, itp.

Ton wypowiedzi proboszcza był ostry, zdecydowany. Mimo, iż słowa krytyki uderzały w osobę Aleksandra Jarosza większość parafian odebrała je jednoznacznie: Kościół nie popiera ani mazurskich objawień ani osób które je odnawiają. Lepiej nie chodzić i nie narażać się księżom. Odtąd w modlitwach przy studzience uczestniczyło coraz mniej osób, odbywały się więc coraz rzadziej, aż wreszcie przestały się odbywać.

Rok 1999

Do dnia dzisiejszego osoby które chcą się modlić, śpiewać pieśni i odmawiać różaniec w miejscu objawień noszą w sercach żal do ks. Kowala. Mają pretensje o to, że nie pozwalając na organizowanie wspólnych modlitw Jaroszowi, sam ich również nie organizował, a wręcz przeciwnie, robił wszystko aby zniechęcić jak najwięcej parafian do miejsca objawień.

Co dzieje się w Mazurach 50 lat po objawieniach Matki Boskiej? Nic się nie dzieje. Wystarczy tu przyjechać i popatrzeć. Ludzie podobnie jak w każdej innej wiosce powiatu Kolbuszewskiego zajęci są swoimi sprawami, zagonieni, zapracowani, przygnębieni. Narzekają na parlamentarzystów, którzy ich oszukali, na rząd który doprowadza do upadku gospodarstwa rolne, a ich rolników do nędzy. Wielu tęskni za komuną. Objawieniami nie interesuje się nikt, ani mieszkańcy (z wyjątkiem kilkunastu osób), ani władze samorządowe, ani władze kościelne. Gdy w drodze na pastwiska zatrzymamy się w wiosce by się czegoś dowiedzieć możemy usłyszeć ironicznie – panie, jakie tam objawienia. Coś tam było kiedyś podobno, jakieś cuda, cha, cha, ale Kościół tego nie uznał. Pan w to wierzy? Niech pan zapyta Bogunia, albo Benka Popka, on coś tam pisał na ten temat. Nie dziwmy się. 50 lat przymusowego milczenia ze strony świadków objawień, oraz 50 lat kłamstw i kpin ze strony komuny zrobiło swoje. Tych, którzy pamiętają objawienia jest z każdym miesiącem coraz mniej, a młodzież sprawami Kościoła prawie że się nie interesuje.

Kiedy już dojedziemy na pastwiska, odszukamy w leszczynach cudowną studzienkę i stojącą kilkadziesiąt metrów dalej kapliczkę zastaniemy to, co Boguń zrobił, i ile zrobił w latach osiemdziesiątych, kiedy jeszcze miał więcej sił. Miejsce objawień zarasta krzakami. Krzaki samosiejki które wyrastają w kanale melioracyjnym, oraz bezmyślnie zasadzony przy studzience lasek o ile nie zostaną wycięte w przyszłości zmienią wygląd cudownego miejsca. Będzie wyglądać tak, jakby Matka Boska objawiła się w lesie, w krzakach, a nie na pięknych, kwiecistych łąkach.

Następną rzeczą, jaką zauważymy w miejscu objawień to cisza, spokój. Musielibyśmy mieć dużo szczęścia, żeby zobaczyć kogoś modlącego się przy studzience. Gdzie te tłumy, śpiewające z donośnym głosem – awe, awe, awe Maryja, odmawiające chórem różaniec. Nie ma tu dziś ani ubowców, ani pielgrzymów. Pielgrzymka mazurskiej młodzieży pod przewodnictwem k. proboszcza Wiesława Doparta i kleryka Czesława Matuły modliła się w Kalwarii Pacławskiej.

Cisza i spokój panuje również na podwórku Jana Bogunia. Zarówno on sam jak i jego córka Janina i zięć w ostatnich latach zostali mocno dotknięci przez los. Mimo ciągłego zapracowania znajdują czas dla gości pytających o objawienia. Pokazują wiszący w dużej izbie obraz Matki Boskiej z Pastwisk. Jan Boguń mimo swoich 83 lat czuje się dobrze. O objawieniach opowiadałby całymi godzinami. Nie ma w Mazurach drugiej takiej osoby, która by tak kochała Matkę Boską jak Jan Boguń. Nie ma osoby, która dla Jej chwały tyle zrobiła co Jan Boguń.

Zdjęcie pierwsze: Cudowna studzienka i Krzyż wzniesiony przez Jana Bogunia . Rok 1999.
Zdjęcie drugie: Szałas Matki Bożej ze statuą Matki Bożej fatimskiej . Rok 1999.

Objawienia mazurskie mimo, iż miały miejsce na łąkach wsi Mazury nie są sprawą wyłącznie Jana Bogunia, ani mieszkańców tejże wioski. Matka Boska objawiając się w Mazurach, podobnie jak w Fatimie objawiła się dla wszystkich, bez względu na granice administracyjne, miejsce zamieszkania, zamożność, wykształcenie, zajmowane stanowiska. Wszyscy powinni czuć się za nie odpowiedzialni. Szczególna odpowiedzialność ciąży na władzach kościelnych. Do nich bowiem należy powołanie specjalnej komisji do zbadania prawdziwości mazurskich objawień, cudownych uzdrowień, i zajęcie oficjalnego stanowiska.

BENEDYKT POPEK

Przepisywał z foto gazetki Lech Stanisław