środa, 4 kwietnia 2012

MAŁA FATIMA RZESZOWSZCZYZNY (CZ. II)

Oficerowie UB i MO, którzy we środę uciekli z pastwisk, we czwartek, ku zdziwieniu pątników nie powrócili. Nie mieli czasu. Odbywali ważne spotkania i narady. Ustalali z Rzeszowem 
i Warszawą co dalej robić. Uzgadniali ostatnie szczegóły przed rozpoczęciem ofensywy. Mazurskie objawienia traktowali jako swego rodzaju zamach na nową „władzę ludową”. Dziś to może wydawać się śmieszne, ale wtedy było niezwykle groźne w konsekwencjach.

PRZEPOWIEDNIE

W piątek rano 17 czerwca, jeszcze przed wschodem słońca Marysia Boguń została zabrana 
z domu i osadzona w areszcie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Kolbuszowej. Przesłuchania, najczęściej nocne trwały do niedzieli. Były niezwykle wyczerpujące, jak dla 14-letniej dziewczyny. Stalinowcy wymuszali zeznania. Tam, w piwnicy więziennej, gdzie była przetrzymywana, usłyszała od Matki Boskiej, żeby się im nie sprzeciwiała i uczyniła tak jak chcą. – Nie przyszłam do was po to, aby robić rozlew krwi, ale przyszłam by ludzi upomnieć i oznajmić o wielkich strasznościach, które czekają świat jeśli ludzie się nie upokorzą i nie będą modlić. Powiedziała też, żeby się nie bać, bo z powodu Jej mazurskich objawień nikt nie pójdzie do więzienia.

Cudowna studzienka i pierwszy Krzyż w miejscu objawień , lipiec 1949 r 

W niedzielę po południu Marysia została warunkowo zwolniona z aresztu i odwieziona
do Raniżowa. Warunkiem odzyskania wolności było podpisanie przez nią oświadczenia, że nie pójdzie na miejsce objawień i publicznie nie pokaże się na pastwiskach. Powiedziano jej również, że jeśli nie wykona polecenia, to zostanie wywieziona razem z rodziną do ZSRR na „białe niedźwiedzie”. To samo powiedziano jej rodzicom w Staniszewskim, oraz stryjowi w Mazurach, u którego tymczasowo mieszkała. Nad rodziną Boguniów zawisło poważne niebezpieczeństwo. Odtąd Marysia nigdy więcej na pastwiskach się już nie pojawiła.

Tłumy ludzi nadal gromadziły się w miejscu objawień, jednak z każdym dniem było ich coraz mniej. Natomiast coraz więcej ludzi przybywało na podwórko Jana Bogunia. Według relacji sąsiadów – przez ponad miesiąc codziennie zapełniali podwórko, Byli wszędzie, w stodole, koło domu, 
w domu, izbie i w kuchni. Teraz tylko w domu mogli zobaczyć „Cudowną Marysię” i dowiedzieć się czegoś bardzo ważnego. No i dowiadywali się. A pytali o najróżniejsze rzeczy: o swoich zmarłych, czy są zbawieni, o krewnych, którzy zaginęli na wojnie, itp. Matki pytały się o córki, czy wyjdą za mąż i czy dostaną dobrych chłopów, albo np. czy syn będzie księdzem. Marysia to wiedziała i w następnym dniu każdemu opowiadała. Z czasem wszystko się sprawdzało. Przyjechała również siostra aresztowanego ks. Bąka, by zapytać czy wytrzyma osiemnaście lat więzienia, czy będzie jeszcze księdzem. Marysia odpowiedziała, że za pięć lat wróci i będzie księdzem, żeby się za niego modlić. To także się sprawdziło.

Zdjęcie pierwsze: Ksiądz prymicjant Bronisław Fila w otoczeniu młodzieży i starszych mieszkańców wsi.Pierwszy od prawej były żołnierz Wawrzyniec Suski na kilak tygodni przed śmiercią z rąk Kolbuszowskiej UB , czerwiec 1949 r.
Zdjęcie drugie: Marysia ze stryjem Janem Boguniem ( od prawej) jego córką Janiną żoną Balbiną i jej bratem Władysławem Decem , sierpień 1949 r.

Z osób, które przybywały w tym czasie do Marysi Jan Boguń zapamiętał szczególnie ks. Prałata z kurii w Przemyślu. – Przyszedł tu, do niej i pytał się jak będzie dalej z wiarą, co z Kościołem w Polsce … Ona mówi – Kościół w Polsce się utrzyma. Wiara będzie jeszcze silniejsza. W kościele nastąpią duże zmiany. – A jakie będą te zmiany? – Będzie taka zmiana, że w kościele wszystkie msze i nabożeństwa będzie się odprawiać po polsku, nie po łacinie. Post przed Komunią Świętą będzie skrócony do jednej godziny, ludzie będą masowo przystępować do Komunii, ale będą dziesięć razy gorsi niż teraz. We Wielki Tydzień w kościele będzie odprawiać się wieczorem… Ksiądz zdenerwował się, podarł te wszystkie papiery co spisał i stwierdził, że jest niepoczytalna. – Dziewczyna jest poważnie chora, trzeba ją leczyć. Tylu było papieży, kardynałów i nie znieśli postu, nie zaprowadzili mszy po polsku, ona, ona to zrobi… Marysia się rozpłakała.

Agnieszka Sikora z Mazurów, wówczas 45-letnia gospodyni zapytała Marysię – Maryś, powiedz co ci Matka Boska mówiła? – Matka Boska mówiła, że zejdzie z nieba i będzie chodzić 
po domach i że będą tacy ludzie, którzy jej nie przyjmą… Wtedy zarówno Sikorzynej, jaki i wielu osobom tam obecnym wydawało się to nieprawdopodobne. – Co by to trzeba za grzeszników, żeby Matka Boska chodziła i jej nie przyjęli. Czy ta Marysia już plecie, czy co… Dopiero po kilkunastu latach, gdy m.in. „świeżo upieczona” komunistka Agnieszka Zięba nie przyjęła nawiedzającego mazurskie rodziny obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej przypomnieli słowa Marysi.

Duże poruszenie w Mazurach i okolicy nastąpiło, gdy Marysia powiedziała: - Przyjdzie taki czas, że nastaną trzy dni ciemności. Wyginą ludzie źli. Ziemia będzie się miejscami zapadać, nawet całe miasta i państwa… Wiele domów w Mazurach zostanie zniszczonych. Żadne światło nie będzie się świecić tylko gromnica poświęcona i zapałki. Gromnica będzie się świecić i przez te trzy dni jej nie ubędzie. Świece i zapałki trzeba mieć przygotowane. Ludzie odebrali, że to już się będzie działo. 
W okolicznych miastach wykupili wszystkie gromnice.

CUDOWNA STUDZIENKA

Po 16-tym czerwca, gdy skończyły się publiczne objawienia, w miejscu gdzie Marysia upadała, wyrósł mirt. Nikt z modlących się tam ciągle ludzi nie potrafił wyjaśnić kiedy to się stało. Kto nie wierzył w naturalne, aczkolwiek cudowne wyrośnięcie mirtu – a takich było wielu – sprawdzał zarówno mirt jak i glebę wokół niego, i stwierdzał, że faktycznie nie został posadzony. 
W dniu odpustu, w czasie Sumy odprawianej przez księdza prymicjanta Bronisława Filę mirt został spalony przez „nieznanych sprawców”. Zofia Krudysz z Korczowisk, która podczas procesji szła obok Marysi, słyszała jak mówiła do sióstr zakonnych, że – taki piękny mirt wyrósł na pastwiskach 
i zły człowiek go podpalił. Już się mój mirt pali.

Wkrótce potem Marysia poleciła brać z tego miejsca po garści ziemi i obsypywać nią swoje budynki, oraz pola orne. Miało to uchronić zbiory przed gradobiciem i innymi klęskami, a domy ocalić przed zniszczeniem. Ludzie biorąc po garści ziemi wybrali dołek, z którego wytrysło najprawdziwsze źródło. Zaskoczenie było ogromne. Nikt się przecież na pagórku, akurat w tym miejscu źródła nie spodziewał. Osób, które obsypywały swoje gospodarstwa ziemią z miejsca objawień musiało być bardzo dużo, skoro w ciągu kilkunastu dni powstał dół o średnicy trzech metrów i głębokości ok. jednego metra. Jan Boguń musiał nawieźć ziemi i dół zasypać. Pozostawił jednak pierwotny dołek ze źródłem. Tak oto powstała studzienka, która zyskała miano cudownej.

Którejś nocy – z obawy przed „władzą ludową”, przy studzience stanął wysoki, okazały krzyż, wykonany przez Mazurzan. Niedaleko od niego stanął też drugi, mniejszy krzyż, wykonany przez mieszkańców Woli Raniżowskiej. Za tydzień, również w nocy obok krzyża stanął płotek ogradzający studzienkę. Milicjanci raniżowscy natychmiast rozpoczęli śledztwo. Kto postawił krzyż?! Przez kilka tygodni prowadzili dochodzenie, wypytywali, węszyli, przesłuchiwali świadków. Oczywiście głównym podejrzanym był Jan Boguń – Kilka razy ściągali mnie na milicję do Raniżowa i przesłuchiwali. Było trzech śledczych z UB i całymi nocami musiałem się męczyć i uganiać z nimi. Kazali powiedzieć kto postawił ten krzyż. Ja mówiłem, że nie wiem, to kazali się dowiedzieć, bo jeśli nie, to ja będę za to odpowiadał. Bez przerwy odgrażali, że wywiozą mnie na „białe niedźwiedzie”. No, ale nie doszli kto ten krzyż postawił.

Odtąd ludzie przychodzący na mazurskie pastwiska modlili się już przy studzience i krzyżu. 
Z dna studzienki wydobywały się bąbelki powietrza. Wiele grup modlących się tam zauważyło, 
że bąbelki pozostające na wodzie układają się w kształt różańca, ale tylko wtedy, gdy oni się na różańcu modlą. Gdy rozpoczynali modlitwę, to różaniec się tworzył i nabierał właściwego kształtu. Był krzyżyk, odpowiednia ilość paciorków i przerw. Jeśli ktoś ciekawy zanurzył rękę w wodzie i chciał go dotknąć, wówczas się przerwał, po czym tworzył od nowa. Gdy kończyli się modlić, różaniec się deformował.

Czternastoletnia Bronisława Surdyka (obecnie Partka) z Markowizny widziała w studzience coś, czego nie potrafi pojąć do dnia dzisiejszego. – Jak się już wszystkie te objawienia skończyły 
i ludzie tam już coraz mniej chodzili, w niedzielę do południa wybrały my się we cztery, dwie starsze kobiety i ja z koleżanką. Wszystkie my były z Markowizny Małej, z tego kawałka – „Cegielni”. Wtedy jeszcze krzyż był i studzienka. Woda w niej była bardzo mętna i brudna. Stanęły my przy studzience 
i wtedy ta woda, tak silnie mętna nagle zrobiła się czysta jak kryształ. Takie było odbicie, jakby ktoś na dnie położył szary koc, a na tym kocu płynęła czysta woda. Na wodzie odbijały się postacie. Najpierw leciały trzy Aniołki z rekami złożonymi i długimi skrzydłami. Kolor był tylko szary. Później 
z powrotem leciały trzy Aniołki, ale tylko same głowy i skrzydełka. Następnie wyszły litery, duże drukowane. Jedna litera przesuwała się za drugą i przedstawiały druk bardzo duży. Z jednego miejsca wychodziły, w drugim ginęły.

Nie wiem co to było pisane, czy po polsku czy nie. Wtedy się mocno zalękłam, uciekłam szybko w tył i rozpłakałam się. One te litery też widziały, ale choć były dużo starsze nie odczytały, bo to takie proste, wiejskie kobiety. Gdyby na tym miejscu był ktoś mądry to by to wszystko odczytał. Później doszłam z powrotem i dalej to samo było, takie same litery. Oprócz czterech nas nikogo tam więcej przy studzience nie było.

OFENSYWA STALINOWCÓW

W normalnym kraju, czyli kraju wolnym, rządzonym przez normalnych ludzi, czyli takich, którzy nie są komunistami, obywatele mogą się modlić gdzie chcą, np. w kościele, w szkole, 
w zakładzie pracy, w lesie, polu i na łące. Gdy z jakiegoś powodu ludzie chcą się zgromadzić w jakimś miejscu, to mogą się gromadzić. Nie jest to żadne przestępstwo. Co to kogo obchodzi. Mają prawo się poruszać po własnym kraju i odwiedzać miejsca jakie chcą, choćby to dla kogoś wydawało się nie uzasadnione. Takich rzeczy się im nie zabrania, nie szuka na nich paragrafów i nie karze. Również nie lży się i nie ośmiesza w środkach masowego przekazu. „Polska ludowa” nie była normalnym krajem, szczególnie za rządów Bolesława Bieruta, Jakuba Bermana i jego bandy zbirów. Ponieważ mazurskie objawienia nie zaistniały z woli ówczesnej „władzy ludowej”, nie służyły tej „władzy”, to znaczy że były przeciw „władzy”, i „władza” musiała je zwalczyć.

Po upływie około trzech tygodni od warunkowego zwolnienia Marysi z aresztu UB 
w Kolbuszowej, stalinowcy ruszyli do ostatecznej rozprawy z mazurskimi objawieniami. Akcje prowadzili zgodnie z wojskową taktyką – rozpoznać przeciwnika, otoczyć go, rozeznać jego możliwości obrony, uderzyć ze wszystkich stron i zniszczyć. Do walki z objawieniami włączyli siły własne, czyli funkcjonariuszy UB, MO, ORMO i aktywistów PZPR, a także siły „sprzymierzone”, jak ówczesny samorząd, organizacje społeczne, urzędników, i niestety niektórych księży.

Zaczęli od zorganizowania specjalnego biura śledczego w domu Jana Zapaska w Mazurach. Tam do tego biura – twierdzi Jan Boguń – milicja i UB ściągało ludzi i każdego pytali czy wierzy 
w objawienia, w cuda na pastwiskach, prawda to, czy nie prawda. Ściągali m.in. tych, którzy mówili, że tam coś widzieli, albo że woda ze studzienki im pomogła. Ziębina mówiła im, że zebrali 150 podpisów ludzi, którzy powiedzieli że nie wierzą, i 4 że wierzą. Ludzie się wyrzekli i na tym się władze opierały. Potem niektórzy gadali, że – będą mnie tam włóczyć po milicjach, po sądach, a może nawet po więzieniach. Dopiero jak mieli te podpisy, to zabronili kategorycznie modlić się na pastwiskach 
i rozganiali.

Po pierwszym piątku lipca milicja wydała rozkaz, w który ostro zabroniła gromadzenia się 
na pastwiskach. Od tej pory prawie codziennie przyjeżdżało UB, rozganiało ludzi, biło i groziło więzieniem. Milicja tak bardzo się nie angażowała. Ubowcy z Kolbuszowej jeździli, pełnili warty 
i strzelali. Wreszcie ludzie przestali tam chodzić tłumnie, ale chodzili pojedynczo.

Zdjęcie pierwsze: pastwiska mazurskie , w oddali pola Starej Wsi rok 1999.
Zdjęcie drugie: Marysia przed domem wśród pielgrzymów z Kolbuszowej i okolic Janowa Lubelskiego . Rok 1949.

Jedną z ofiar represji był Marian Krudysz z Raniżowa, ówczesny listonosz. – To było w lipcu. Podałem Marysi Boguniowej list – wspomina ze wzruszeniem Krudysz – i słyszałem jak powiedziała, że – dzisiaj na pastwiskach będzie dużo ludzi, ale przyjedzie milicja i będzie łapać chłopów 
do gaszenia wapna. Jak wracałem do Raniżowa, w Zielonce na Zadworzu spotkałem znajomego milicjanta Fredka Kołodzieja. On jechał z Raniżowa do Mazurów, też rowerem. Zatrzymaliśmy się, przywitali i mówię – no co Fredek, jedziesz na pastwiska chłopów łapać do gaszenia wapna na szkołę? On spoważniał i mówi – wiesz co, jak się znamy, żarty żartami, ale tu jest jakieś powiązanie. Skąd ona to mogła wiedzieć. Przecież co dopiero telefon otrzymałem z Kolbuszowej, żeby jechać szybko i łapać, jadę prosto z posterunku, a ty już wiesz?! Na drugi dzień zabrali mnie na milicję do Sokołowa, potem do Rzeszowa i Kolbuszowej na UB. Siedziałem cztery dni. Wzięli mnie w niedzielę w nocy, we czwartek mnie wypuścili. Prowadzili dochodzenie skąd ja to wiedziałem. Zaraz po tym zwolniono mnie z pracy.

Zdecydowana większość osób, do których na pastwiskach strzelano w celu zastraszenia, które tam ścigano i bito, to pielgrzymi z dalekich okolic. Sterroryzowani Mazurzanie chodzili tam sporadycznie.

Stalinowcy strzelali nawet do pojedynczych osób, jak np. do 19-letniej Janiny Skwira(obecnie Matuła) z Mazurów, która wracając z pola chciała się pomodlić przy studzience.

Atak stalinowców trwał do jesieni, do czasu zupełnego rozpędzenia wiernych, przybywających do miejsca objawień, bądź do domu Jana Bogunia. Jemu samemu, podobnie jak wielu innym świadkom cudu powiedziano, że – jeśli będą dalej ludziom o wszystkim opowiadać, to zgniją w więzieniu, albo wreszcie zostaną wywiezieni do ZSRR. Nie blefowali. W więzieniu był już proboszcz mazurski, ks. Stanisław Bąk, kościelny Wojciech Smolak i Jakub Bal. Aresztowany przez kolbuszowskie UB i zamordowany podczas śledztwa został przewodniczący Komitetu Budowy Kościoła, były sołtys Wawrzyniec Suski. Zaciętą walkę – gdzie oprócz UB i MO zaangażowane było wojsko – toczono z objawieniami w Lipnicy, w odległości zaledwie kilkunastu kilometrów od Mazurów. Zewsząd dochodziły wieści o licznych aresztowaniach księży i świadków cudu w katedrze lubelskiej, oraz o ataku UB w Niepokalanowie. Stalinowcy, za którymi stały sowieckie dywizje i ciche przyzwolenie wolnego świata zachodniego czynili sobie Polskę poddana.

W Mazurach, zarówno we wsi, jaki i na pastwiskach nastała cisza. Stalinowcy mogli więc bez przeszkód rozpocząć drugą fazę ofensywy – akcję propagandową, której celem było skompromitowanie Marysi, poddanie w wątpliwość prawdziwości objawień, oraz ośmieszenie świadków cudu.

W ostatnią niedzielę września, w nocy z miejsca objawień znikły krzyże i ogrodzenie studzienki. Kradzieży dokonali „nieznani sprawcy”. Milicja tym razem nie prowadziła dochodzenia. (cdn.)

BENEDYKT POPEK

Przepisywała z gazetki Kasia