środa, 4 kwietnia 2012

MAŁA FATIMA RZESZOWSZCZYZNY (CZ. I)

W miesiącu czerwcu mija równo 50 lat ( artykuł był w gazecie w 1999 r stąd ta rocznica-dopisek admina)od niezwykłych wydarzeń, które wstrząsnęły nie tylko powiatem kolbuszowskim, ale całą ówczesną Rzeszowszczyzną. Na łąkach wsi Mazury objawiła
się Matka Boska. Spokojna dotąd, mało znana wieś zyskała miano „Małej Fatimy Rzeszowszczyzny”.

ROK 1949

W Polsce, po wojnie miało miejsce kilkadziesiąt nadzwyczajnych wydarzeń, potocznie zwanych cudami. W 1949 roku było ich kilka. W maju na polach wsi Lipnica, w gminie Dzikowiec Matka Boska ukazała się w XIX – wiecznej „cudownej studzience”, w czerwcu w Mazurach, w gminie Raniżów objawiła się kilkunastoletniej dziewczynie, w lipcu na obrazie M. B. Częstochowskiej w katedrze w Lublinie pojawiły się łzy, także w lipcu tego roku w Jastkowie koło Lublina, Pruszkowie pod Warszawą i w Wyszkowie, podobnie „zapłakały” obrazy Matki Boskiej.

O mazurskich objawieniach mówiło się w każdym domu. Bezpośrednio, lub pośrednio uczestniczyło w nich kilkanaście tysięcy osób-mieszkańców naszego regionu, w tym ówczesne władze partyjne i kościelne. Przez kilka tygodni na mazurskie pastwiska położone między rzeką Turką, a polami wioski Korczowiska przybywały tłumy pielgrzymów. Przychodzili pieszo, ze śpiewem, w kompaniach. Przyjeżdżali na rowerach, motocyklach i na furmankach. Śpiewali i modlili się. Przybywali żeby zobaczyć „cud”, „cudowną Marysię”, zadać jej choć jedno pytanie i uzyskać na nie odpowiedź. Większość z nich szukała być może sensacji, mniejszość zapewne żywej wiary i nadziei. Za nimi ciągnęli milicjanci i ubowcy, żeby im tę wiarę i nadzieję odebrać, żeby przeszkadzać, ośmieszać, następnie rozganiać i strzelać. Potem nastąpiła cisza, która trwała przez kilkadziesiąt lat. Nie wolno było na ten temat głośno mówić, a tym bardziej pisać. Aż do 1980 roku. Przypomnijmy więc co się tam wtedy naprawdę działo.

Obraz Matki Boskiej z Pastwisk namalowany przez malarza Albina Osetka w 1949 r.

Był rok 1949. Minęły cztery lata od zakończenia wojny i zaprzedania przez anglo-amerykanów polskiego narodu stalinowskiej Rosji Sowieckiej. Trwał i nasilał się z każdym dniem terror komunistyczny. Polscy i sowieccy stalinowcy robili rewolucję. Toczyli zaciekłą walkę z Bogiem (tak, z Panem Bogiem!), z Kościołem, ze wszystkim co wolne, demokratyczne i normalne. Budowali swój wymarzony komunizm wszędzie, w każdej miejscowości, także i w Mazurach, gdzie przy pomocy kobuszowskiego UB opanowli już wszystkie demokratyczne instytucje, jak samorząd, straż pożarną i spółdzielnię społemoswką „Przyszłość”. Po rozprawieniu się z AK-owcami w 1944-45., PSL-owcami w 1946-47r., w styczniu 1949 roku uwięzili ks. Proboszcza Stanisława Bąka z dwoma WiN-owcami - Jakubem Balem i Wojciechem Smolakiem, w czerwcu przenieśli nauczycielkę Janinę Coufal i kierownika szkoły Władysława Wolińskiego – znanego z antykomunistycznego, patriotycznego wychowania młodzieży, a w lipcu aresztowali i zamordowali zasłużonego sołtysa Wawrzyńca Suskiego.

W takiej oto atmosferze propagandy bolszewickiej omamiającej chłopów, atmosferze celowego skłócania wsi stała się rzecz niezwykła. Wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Coś co było nie na rękę zarówno władzom państwowym, jak i kościelnym.

OBJAWIENIA

W sobotę 11 czerwca 1949 roku, po wiosce rozniosła się wieść, że czternastoletniej pastuszce Marysi Boguń ukazuje się Matka Boska. Ma to miejsce na pastwiskach podczas pasienia krów. Początkowo informacji tej nikt nie traktował poważnie, zwłaszcza, że pochodziła od dzieci. Niemniej jednak w poniedziałek 13 czerwca kilku gospodarzy – rodziców dzieci pasących z Marysią krowy – na czele z Janem Boguniem, stryjem i opiekunem Marysi, poszło zobaczyć co się tam dzieje.

- Zajechali my na pastwiska – wspomina Wojciech Popek, jeden z tych gospodarzy –wyprzęgli konie i pasiemy. Dziewczyna lata koło bydła, no pasie krowy. Kiedy nadeszła godzina, ona poleciała na taką górkę, zrobiła znak krzyża, przewróciła się na plecy i zasnęła. My podlecieli do niej, a ona leży, jak nieżywa, coś mówi po łacinie i jakby śpi. Później jak się przebudziła, to ja się jej pytam – coś ty mówiła? Z kim rozmawiałaś tak po łacinie? Pytam – ty umiesz po łacinie?, - Nie ja nie umię, ale wtenczas z Matką Boską po łacinie rozmawiałam. Ja się pytam – to co Matka Boska do ciebie mówiła? – Mówiła, żeby ludzie różaniec odmawiali, żeby się modlili to minie kara. Jak ona tak powiedziała, to my wszyscy poklękali i zmówili część różańca w tej intencji i litanię.

Następnego dnia na pastwiska ściągnęły tłumy ludzi z Mazurów, Korczowisk, Markowizny, Zielonki, Woli Raniżowskiej i innych pobliskich wiosek. Przyjechała milicja z Raniżowa. Około godziny osiemnastej tak, jak w poprzedni dzień Marysia zrobiła znak krzyża, złożyła ręce i upadła na plecy. Widzenie z Matką Boską trwało godzinę i piętnaście minut. Przez ten czas rozmawiała po łacinie, chwilami jej twarz promieniowała radością, widać było, że bardzo się cieszyła, chwilami smutniała i płakała.

Mieszkańcy w Mazurach stryj Marysi, wówczas 33-letni gospodarz – Jan Boguńpamięta doskonale każdy szczegół, z każdego dnia objawień. – Marysia opowiadała mi, jak takie objawienie wygląda. Matka Boska przychodziła na pastwiska, nie zjawiała się. Przychodziła, stawała przed nią, tak metr nad ziemią i rozmawiały ze sobą. W pierwszym dni powiedziała Marysi, że Ona będzie mówiła z nią po polsku, a Marysia po łacinie, żeby ludzie nie rozumieli o czym rozmawiają.
Jak Marysia zapytała się z skąd Ona umie mówić tak ładnie po polsku, to odpowiedziała – „ja bardzo umiłowałam polską mowę. Jeśli ludzie będą mi wierni to rozszerzę polską mowę na cały świat”.

Ludzie, którzy tam byli słyszeli tylko Marysię. Matka Boska mówiła o miłości, o modlitwie, o pokucie. Mówiła, że najważniejsza jest miłość między ludźmi. Na pierwszym miejscu kazała odmawiać różanie, oprócz tego litanię do Matki Boskiej i do Serca Pana Jezusa. Mszy Świętej nie wolno opuszczać.

W czasie widzenia Marysia pytała się o różne rzeczy, o co ją ludzie prosili. Ona jej na wszystko odpowiadała. Po każdym objawieniu, jak Marysia wstała, to mówiła do tłumu to, co Matka Boska chciała przekazać, o miłości, o modlitwie i odpowiadała ludziom pojedynczo na pytania, które wcześniej zadawali. Matka Boska była ubrana cała na biało, biała suknia, biały płaszcz przykrywający głowę. Kraje płaszcza były ozłocone. W rękach trzymała czarny różaniec ze złotym krzyżem. Twarz, ręce i stpy były tak piękne, że nie do opowiedzenia ani nie do opisania. Choćby człowiek cały czas patrzył, to by się nie na wierzył. Tak mi Marysia opowiadała. Pamiętam, jak raz po objawieniu Marysia wstała i kazała mi patrzeć jak Matka Boska odchodzi. Pokazywała mi ręką, palcem i mówiła – patrz tu, o tu jest, idzie do nieba… Ja nic nie widziałem.

Zdjęcie na górze: Marysia podczas nawiedzenia Matki Boskiej
Zdjęcie na dole: Marysia wśród dzieci z którymi pasła razem krowy a z tyłu tłumy pielgrzymów

CUD SŁOŃCA

Wieść o objawieniach na łąkach wsi Mazury rozniosła się po regionie jak błyskawica. We środę 15 czerwca na pastwiskach było już kilka tysięcy osób. Szły kompanie polnymi drogami, ze śpiewem, ze wszystkich stron, z okolic Mielca, Niska, Rzeszowa, a nawet Leżajska. Wszyscy chcieli widzieć Marysię, każdy ją chciał o coś zapytać.

Marysia tymczasem przebywała na posterunku MO w Raniżowie. Po kilkugodzinnym przesłuchaniu i spisaniu protokołu przywieziona została samochodem na pastwiska. Razem z nią przyjechali oficerowie MO, UB i lekarze z zamiarem przeprowadzenia badań.

- Tu już było ich chyba ze czternastu, po obstawianych z bronią, po cywilnemu i kilku w mundurach – wspomina dalej Jan Boguń. Odgrażali, że tych ludzi porozganiają i poaresztują. Nie żartowali. Wtedy przywieźli też doktorów. Mianowali się za doktorów. Może i doktorzy. Kiedy ona tak jak zawsze upadła, to wszyscy chcieli widzieć. Ja byłem najbliżej przy tym i widziałem wszystko dokładnie. Przyszedł jeden, niby doktor, wziął ją za rękę, popatrzył na zegarek i mówi, że zupełnie normalnie. Ramionami poruszył i usunął się. Drugi wziął szpilki sosnowe i widziałem, że tak po oczach kłuł ją tymi szpilkami, czy nie mrugnie. Ona miała oczy zawsze otwarte, bo patrzyła do góry. Ale nic, rzucił to i poruszał ramionami. Trzeci wziął wrzosu gałązkę, wraził jej do nosa, do jednej dziurki, do drugiej, tak jej wiercił, no i nic, rzucił, poruszał ramionami. Tyle było tego badania. Więcej tam nic nie badali. Potem tak mówi – dziewczyna jest chora, bierzemy ją do szpitala! A ojciec jej był wtedy i gada – kto będzie szpital płacił? – My będziemy płacić. – Ja jej samej nie puszczę! – To ojciec pojedzie. A ona się śmiała. Ojciec gada – śmiejesz się Maryś ty głupiaku… - Ja się śmieję, bo wiem z czego.

Ledwo to powiedziała, a tu ludzie się drą, krzyczą – cud! Cud! Paczta na słonko…, ludzie…, widzę to…, a ja to… Ja też się patrzę na słońce, co się stało, co ono…, a ono tak wiruje, widać kolory rozmaite na wszystkie strony. Tak mi się widziało, że słońce leci z góry na ziemię i to z dużą różnicą, nie tak, żeby w miejscu. Ono nie leciało jak kula, ale wirowało. Kręciło się wkoło i spadało do dołu. Ludzie bali się, że spadnie na ziemię i zaczęli krzyczeć, piszczeć ze strachu, z przerażenia. Słońce dawało różne kolory, takie promienie cienkie, długie jak od gwiazdy. Nawet nie trzeba było się
na słońce patrzeć, bo te kolory były na ziemi, na lesie, na trawie. Kolory się zmieniały, zielone, ciemno zielone, żółte, pomarańczowe, fioletowe i rozmaite, podobnie jak na tęczy. To trwało dość długo, przez kilkanaście minut, to nie było szybko.

Ja obserwuję to słońce, nareszcie patrzę czy jej nie porwali, ona przy mnie stoi, a ci już w tym czasie uciekli do samochodu i odjechali. Moja baba pasła krowy tam koło nich i słyszała jak biegli do samochodu i mówili, że rzeczywiście coś jest.

Jak to wszystko się uspokoiło to wszyscy chcieli ją widzieć. Chłopy wzięli ją na ramiona i podnieśli do góry. Wtedy ukazał się nad nią jasny obłok. Był on tak wielki, że przykrywał wszystkich ludzi. Znajdował się bardzo nisko, na wysokości wierzchołków drzew, a może niżej. Następnie obłok wzbił się do góry i nie wiadomo było, gdzie się podział, aż potem ktoś zauważył, że obją wieżę kościelną i cały dach mazurskiego kościoła. Wyglądało to tak, jakby się kościół palił. Blacha na kościele dostała taki blask, jakby była ze złota. To też trwało kilka minut. Jeden drugiemu pokazywał – widzisz, widzisz. To wszystko widziało dużo ludzi. Każdy mówił, że widział. Nie wiem czy pamiętają to do dzisiaj, czy tą pamięć stracili, czy wtedy udawali, że to widzą.

Stanisława S. z Mazurów, wówczas osiemnastoletnia dziewczyna cud słońca widziała podobnie. – Zaczęły się dziać niesamowite, nienormalne rzeczy. Na początku wydawało mi się, że było jakby lekkie przyćmienie słońca. Nie dawało żadnych promieni, tak jakoś zrobiło się szaro. W powietrzu było jakoś dziwnie. Można było patrzeć na słońce i w oczy nie raziło, tylko tak wirowało. Zaraz potem wydawało mi się, że stoimy w kolorach tęczy. Falowało różnymi tęczowymi kolorami, żółto, zielono, różowo. Te tęcze były tak piękne, że nie da się nawet opowiedzieć. Dla kogoś kto tego nie widział, to jest nie do wyobrażenia. To sięgało od pastwisk po kościół. Cały kościół był w tęczy. Dzisiaj kościoła z pastwisk nie widać bo zasłonił go las, ale wtedy był dobrze widoczny. Wszyscy ludzie krzyczeli – cud, cud, cud… Co do tego blasku, tych tęczowych kolorów to gotowa jestem przysięgać, że widziałam.

Cud słońca we środę 15 czerwca oglądali ludzie zgromadzeni wokół Marysi, ale nie wszyscy. Nie widzieli także ci, którzy byli oddaleni od tego miejsca, paśli krowy na pastwiskach, albo pracowali przy sianie. Niektórzy na przykład, jak wspomniany jużWojciech Popek, wówczas 48-letni gospodarz, widzieli tylko wirowanie słońca. – Ja wtenczas widziałem, jak to słońce wirowało, do góry i na dół,do góry szło parę metrów i na dół. Tak kilka razy chodziło, unosiło się i wirowało. Było o barwie czerwonej. Inni mówią, że jasność widzieli, kolory, ja więcej nic nie widziałem nic. Moja żona też to widziała. Widziała koło tego słońca kolory, jakie są tylko na świecie.

CUD SŁOŃCA PO RAZ DRUGI 

We czwartek 16 czerwca, w święto Boże Ciało w miejscu objawień było już osiem tysięcy ludzi. Wśród nich był również 27 letni Jakub Matuła, późniejszy sołtys wsi Mazury. – Ona już pasła krowy, jak zwykle latała koło tych krów, nawracała, i co chwilę popatrywała na zachód, na słońce. Wnet poleciała w to miejsce i nawet nie zauważyłem, jak się kładła. Wtedy zrobiliśmy dookoła niej taki pierścień, koło o średnicy sześciu metrów. Wzięliśmy się chłopy mocno za ręce, pod pachy
i trzymaliśmy się jeden drugiego, żeby jej nie zatratowali. Narodu było okropnie dużo. Ludzie parli z tyłu, bo każdy chciał widzieć co się będzie działo. Ja byłem blisko niej. Jak się już położyła, to za chwilę zobaczyłem nad nią niebieską mgłę. Nie mogłem sobie uzmysłowić co to się stało, co to jest, przecież to nie był wieczór. Była to piękna chmurka jasno-niebieska, koloru błękitu nieba. Wisiała ona tak niewiele ponad metr nad Marysią i była prawie takiej wielkości jak ona. Utrzymywała się przez całe jej zaśnięcie. Takiej mgły nie widziałem nigdy i nie zobaczę. Jak Marysia się obudziła to wtenczas mgła zginęła i było normalne powietrze. Innych rzeczy wtedy nie widziałem, ani ze słońcem, ani z kolorami. Wtenczas mocno uwierzyłem. Nie wiem czy ktoś więcej widział tę mgłę, czy nie.

Wtedy jak ona leżała przedostał się do niej ksiądz Gołdasz, proboszcz raniżowski, który zastępował w Mazurach aresztowanego przez UB księdza Bąka. Przykucnął i badał ją. Brał za ręce, macał po oczach, po rękach. Później jak się obudziła ksiądz wstał i powiedział – ludzie rozejdźcie się, tu nic nie ma. Więcej nic nie mówił, ani źle, ani dobrze. Wstał i poszedł.

W tym czasie ludzie już zaczęli krzyczeć głośno na cały głos – paczta się, jak się słońce kołysze! Podobno słońce dostawało różnych kolorów i wirowało. To widziało bardzo dużo ludzi. Według mojego szacunku około trzecia część zgromadzonych. Ja patrzyłem się chwilę na słońce i nic nie widziałem.

Cud słońca, który powtórzył się po raz drugi oglądały masy ludzi. Jednak i tym razem nie wszystkim tam obecnym dane było go oglądać. Pogoda we środę, jak i we czwartek była piękna, słoneczna, niebo czyste bezchmurne. Codziennie w porze objawień pogoda była słoneczna. W innych porach dnia często padał deszcz, nie raz ludziom siano zamokło, ale na tedy zawsze się wypogodziło.

Przez całe dnie, wieczory i noce rosła w ludziach wiara. Rosła chwała Boża. Przez mazurskie łąki niosły się słowa różańca. Nieustannie rozbrzmiewały pieśni do Matki Boskiej, nie ważne czy Leżajskiej, Częstochowskiej, Anielskiej, czy Nieustającej Pomocy. Tam była jedna Matka Boska, nie ważne w jakim stroju. Jedna, tak bardzo ukochana przez lud. (cdn.)


BENEDYKT POPEK

Przepisywała ze zdjęcia Kasia (dziękujemy bardzo)