Wybrane fragmenty książki Antoniego Socci dotyczące Jana Pawła II i Medziugorja
Medjugorje, nadzieja świata.
Spotkałem się z Mirjaną, jak zawsze uśmiechniętą i życzliwą. Chciałem ją zapytać przede wszystkim o jej spotkanie z Janem Pawłem II.
- To było w lipcu 1987 roku. Uczestniczyłam w pielgrzymce Chorwatów do Rzymu z okazji Roku Maryjnego i podczas audiencji Ojciec Święty, przechodząc, pobłogosławił nas, dokładnie w chwili, gdy znajdował się naprzeciw mnie. Kiedy niektórzy zaczęli wołać, kim jestem, Papież wrócił się i znowu mnie pobłogosławił. Potem przyszli nam powiedzieć, że Ojciec Święty pragnie mnie widzieć w Castelgandolfo.
- To była wspaniała niespodzianka.
- Pamiętam do dzisiaj tamte godziny, przezabawną scenę z gwardzistami szwajcarskimi, którzy nie rozumieli, że mają nas przepuścić, i mnie, gestykulującą, żeby im to wytłumaczyć.
- I co sobie powiedzieliście?
- Spotkanie z Papieżem trwało około dziesięciu minut. Najpierw zaczął mówić po polsku, myśląc że zrozumiem. Ale zorientował się, że lepiej będzie rozmawiać po włosku. Jego słowa zapadały mi głęboko w serce: "Gdybym nie był papieżem, już dawno pojechałbym do Medjugorja. Ale nawet jeżeli nie mogę pojechać, wiem wszystko i śledzę wszystko, co się tam dzieje. Chrońcie Medjugorje. Jest nadzieją świata". Płakałam i nie mogłam wykrztusić słowa, miałam ściśnięte gardło. W jego spojrzeniu widać było, że to święty. Oczy błyszczały mu, kiedy mówił o Maryi, był rozmiłowany w Dziewicy.
- Zatem także tobie powiedział to, co powtarzał wcześniej innym: gdyby nie był papieżem pojechałby do Medjugorje. To było jego głębokie pragnienie.
- Tak. A ostatnio wydarzyło się coś, co bardzo mnie wzruszyło. Po zakończeniu objawienia, którego doznałam w wieczerniku, podszedł do mnie Włoch trzymający w rękach parę butów. Powiedział mi, że Papież mówił mu o swoim wielkim pragnieniu przybycia do Medjugorje < Jemu się nie udało - zakończył-dlatego przyniosłem jego buty, tak aby w pewnym sensie jego marzenie o przybyciu tutaj zrealizowało się> Wreszcie powiedział mi, że kiedy Jan Paweł II zostanie beatyfikowany, to on wróci tutaj i podaruje mi jeden z tych butów.
- I tak nawet jeżeli on sam nie mógł przybyć, jego buty dotarły do celu. Wiadomo, że jednym z głównych powodów, dla których Papież nie odwiedził Medjugorje, była przesadnie wroga postawa biskupa Mostaru przeciwnego objawieniom. Ojciec Święty który nie rozumiał powodów tego, czuł jednak, że nie może odbyć pielgrzymki, która wydałaby się jego otwartą delegitymizacją. Czy powiedziałaś biskupowi Mostaru o twoim spotkaniu z Papieżem i o tym, co ci powiedział, o jego pragnieniu przyjazdu?
- Nie mogłam, bo nigdy nie zechciał wysłuchać nikogo z nas. Przez tyle lat nigdy nie dano nam możliwości wytłumaczenia mu rzeczy, które się wydarzyły. Sądzę, że najpierw trzeba poznać fakty, nie sposób oceniać na odległość, czy na podstawie zasłyszanych przekazów. Na przykład jest mi przykro, że przyłożono wagę tak przebrzmiałej kwestii, jak spór pomiędzy duchowieństwem diecezjalnym i braćmi franciszkanami, do objawień Medjugorje, które nie mają absolutnie nic wspólnego z tą dawną sprawą. Wychowałam się w Sarajewie, wśród duchowieństwa diecezjalnego, i wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie dostrzegłam nigdy żadnej różnicy pomiędzy proboszczem w habicie a księdzem diecezjalnym.
- Wróćmy do spotkania z Papieżem. Czy spotkaliście kiedyś w Medjugorje jakiegoś księdza lub dostojnika, którego Ojciec Święty wysłał z poufną misją, by zdał mu sprawę, co tam zobaczył?
- Do Medjugorje przybywają miliony ludzi, w tym tysiące księży i biskupów. Spotkałam wielu księży, którzy opowiadali, że uczestniczyli w spotkaniach z Papieżem czy też w obiadach, podczas których Ojciec Święty mówił z wielką żarliwością o Medjugorje. Dlatego postanowili przyjechać i zobaczyć, a pewnie po powrocie do Watykanu opowiadali.
- Z taką samą prostotą spotykacie się zarówno z milionami zwykłych ludzi, jak i z możnymi tego świata, rządzącymi, nawet władcami.
- Tak, ale w pierwszych latach byliśmy dziećmi i wszyscy słuchaliśmy, referując potem fakty w prosty sposób, bez żadnych ozdobników. Dzisiaj jesteśmy dorośli, ale wiesz, kiedy widzisz Matkę Boga, to nie robią już na tobie wrażenia rzeczy, do których świat przywiązuje wagę. Patrzysz na każdą ludzką istotę nie przez wzgląd na tytuły, które posiada, lecz tak jak Ona nań patrzy, z tą wzruszającą miłością i miłosierdziem.
- Ale jak udaje się wam każdego dnia, od 28 lat, znosić codzienny napór ludzi?
- Musieliśmy nauczyć się kilku języków ze względu na pielgrzymów różnych narodowości, którzy o każdej porze dnia i nocy pukali do drzwi, domagając się (śmieje się - przyp .aut.) opowieści bezpośrednio od nas o tym, co nam się wydarzyło.
- Jan Paweł II, pragnąc poznać historię łask udzielanych tysiącami w tej hercegowińskiej wiosce, nazywanej przez niego "nadzieją świata", wysyłał swoich przyjaciół, by to zobaczyli, jak na przykład biskupa Hnilicę... Wracali oni do Watykanu pełni entuzjazmu.
- Ach, tak, biskup Hnilica! To właśnie on był inicjatorem spotkania z Papieżem tamtego lata 1987 roku w Castelgandolfo. Po rozmowie poszliśmy wtedy z nim na obiad.
- Jan Paweł II od początku zawsze was wspierał i bronił. Być może pośród racji, dla których z niezachwianą pewnością wierzył w obecność Maryi w Medjugorje, była też jego znajomość reżimu komunistycznego. Dobrze wiedział, że sześcioro dzieci poddanych represjom, wraz z ich zastraszanymi rodzinami, nie mogłyby trwać całymi miesiącami i latami w kłamstwie, płacąc dużą cenę i zamieniając swoje beztroskie życie młodych ludzi w chrześcijańską drogę złożoną z modlitwy i postu...
- Widzisz Antonio, ja nie chciałam tego, co się stało. Miałam 15 lat i w głowie zupełnie inne rzeczy. Nawet sobie nie wyobrażałam, że coś podobnego może się wydarzyć. Żyłam przecież w komunistycznej Jugosławii, w Sarajewie i - choć wychowana przez rodzinę w wierze katolickiej - nigdy wcześniej nie słyszałam o Lourdes, Fatimie czy Ojcu Pio. Moi bliscy wiedzieli, że mogą nawet stracić dom, jeżeli opowiedzą mi o tych sprawach, a ja będę to gdzieś powtarzać. Przeszli już swoje z powodu tego, co stało się z moim dziadkiem w latach pięćdziesiątych. Był on przekonanym katolikiem, wszystkim pomagał. Któregoś dnia zabrała go policja i już więcej go nie zobaczyliśmy. Krótko mówiąc, nawet nie wiedziałam, że Maryja może się komuś ukazać. I z pewnością to, co stało się 24 czerwca 1981 roku, to nie był mój wybór. Potem, oczywiście, kiedy widzisz Matkę Bożą, kiedy widzisz Jej oblicze, Jej piękno, i dostrzegasz Jej miłość do nas, chciałbyś zrobić dla Niej wszystko, jesteś gotowy na wszystko! Ale przez lata, kiedy sypały się na mnie te wszystkie oskarżenia i zdawałam sobie sprawę z wielkich prób, na jakie moi bliscy byli narażeni z mojego powodu, przeżywałam wielki ból o mówiłam sobie: "Cóż mogłam poradzić? To nie była moja decyzja!".
- Ciekawe, że w pierwszych miesiącach bronił was zaciekle właśnie ówczesny biskup Mostaru.
- Tak, kiedy przyjechał do Medjugorje na bierzmowanie latem 1981 roku, w swojej homilii (której można jeszcze posłuchać, bo została zarejestrowana) ogłosił, że tutaj jest prawda, że niebo zstąpiło na ziemię.
- Potem, nagle, od stycznia 1982 roku stał się zaciekłym wrogiem objawień, którą to wrogość przejął od wybranego przez siebie następcy.
- Nigdy nie pojęłam przyczyny tak diametralnej zmiany...
- Wiesz, że jacyś żartownisie utrzymują, że sprzeciw biskupa wywołało to, iż komunistyczny reżim spoglądał na objawienia przychylnym okiem, dostrzegając w nich możliwość rozwoju turystyki.
- Wyobraź sobie normalną piętnastolatkę, bardzo dobrą uczennicę - do tego stopnia, że miesiąc wcześniej, zanim się wszystko rozpoczęło, zostałam wybrana, aby wystąpić w telewizji z recytacją wiersza dla marszałka Tito - która z dnia na dzień staje się niejako kryminalistką piętnowaną przez media jako wróg publiczny socjalistycznego państwa. Policja i tajne służby bezustannie zabierały mnie ze szkoły. Było to dla mnie ogromne upokorzenie, ale również wielka obawa. Niemal codziennie wpadali do domu i wywracali go do góry nogami, potem mnie zabierali, a moi rodzice zostawali zamknięci i płakali. W końcu musieli się oddalić, bo pozostawanie z nami było naprawdę niebezpieczne. Mojej matce zagrozili zwolnieniem z pracy. Ojciec zachował pracę tylko dzięki swojemu szefowi, który miał dla niego wielki szacunek i chronił go. Udawali nawet, że się rozwodzą, aby uniknąć większych kłopotów. Mój trzynastoletni brat nie potrafił już sam sypiać. Nie mogłam nawet mieć przyjaciół, żeby nie narażać ich na niebezpieczeństwo.
- To znaczy?
- Podam ci jeden przykład. Kiedyś mój kolega ze szkoły, niewierzący Serb, wyszedł ze mną, po czym usiedliśmy przy stoliku, żeby chwilę porozmawiać. Na drugi dzień zapytał mnie: "Mirjana, powiedz mi, kim ty właściwie jesteś?" Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, a on na to, że po powrocie do domu po naszym spotkaniu otoczyli go policjanci, którzy chcieli wiedzieć, co mu powiedziałam.
- Kto wie, co sobie wyobrażali...
- On, głuptas, wyjaśnił im, że po prostu mnie zapytał, czy chcę być jego dziewczyną, a ja odpowiedziałam, że nie. Ale nie rozumiał, co takiego zrobiłam, żeby ściągać mu na kark policję.
- A od ciebie czego chcieli?
- Trzymali mnie cały dzień na przesłuchaniu, domagali się, żebym wyznała, że to ojciec Jozo wszystko wymyślił. A ja nawet nie znałam ojca Jozo, bo przyjechałam do Medjugorje w czerwcu (jak każdego roku do mojej cioci), podczas gdy on, będąc tam proboszczem dopiero od grudnia, w tamtych dniach około 24 czerwca przebywał w Zagrzebiu na rekolekcjach.
- To prawda. Rzeczywiście, kiedy wrócił, początkowo sądził, że domniemane objawienia są prowokacją wymyśloną przez policję, by uderzyć w Kościół i podejrzewał właśnie ciebie, że możesz być "wtyczką", która sprowadziła na złą drogę inne dzieci?
- A policja podejrzewała jego. W praktyce ani policja, ani zakonnicy (początkowo) nie wierzyli, że Maryja naprawdę objawia się w Medjugorje, i podejrzewali się nawzajem.
- Tymczasem was szykanowano i dręczono, wy, chociaż byliście właśnie dziećmi, zawsze zdecydowanie potwierdzaliście wasze świadectwo. Zastanawiam się, jak to robiliście? Nie myśleliście o waszej przyszłości? Na pewno nie mogliście wiedzieć, że system komunistyczny upadnie dziesięć lat później. Musieliście mieć świadomość tego, że przez całe życie będziecie narażeni na prześladowania i szykany, na wielkie życiowe trudności.
- Policja zawlokła nas nawet na badanie do reżimowych psychiatrów.
- Oni jednak musieli uznać, że jesteście całkowicie normalni i zdrowi na umyśle.
- Ale na tym się nie skończyło. Gazety podawały, że jesteśmy biednymi głupkami, a my musieliśmy to wszystko znosić. Do tego stopnia, że mój ojciec zachęcał mnie do studiów, ażeby udowodnić, że nie jesteśmy głupi. Chodziłam do liceum i na uniwersytet, osiągając zawsze najlepsze wyniki.
- Miałaś jakieś trudności z uczęszczaniem do szkoły z powodu tego, co ci się przydarzyło?
- Chodziłam wcześniej do najlepszego liceum w Sarajewie, ale po tym, co zdarzyło się latem 1981 roku w Medjugorje, po powrocie do szkoły zostałam wyrzucona, zmuszona do porzucenia przyjaciół i zapisania się do gorszego liceum, gdzie chodzili ci wszyscy, których władze nazywały "odpadami" z różnych szkół w mieście. Najczęściej była to młodzież wykolejona, narkotyzująca się. Ale - muszę przyznać - okazali się całkiem sympatyczni i nawet mnie bronili. Zawsze byłam wesołego usposobienia, odwzajemniałam się im serdecznością i przyjaźnią. Pamiętam jeszcze, jak się śmiałam, kiedy pewien chłopak zapytał mnie: "Mirjana, a ty co bierzesz?". Początkowo nie zrozumiałam, o co mu chodzi, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że chciał wiedzieć, jakie substancje zażywam, bo przecież wszyscy tam ćpali. Odpowiedziałam "Jezusa". Wtedy usłyszałam: "To pewnie dużo lepsze od tego, co ja biorę". "Możesz być pewien" - odrzekłam. Cóż, widział, że jestem zawsze zadowolona i mam się dobrze.
- Pomimo tego wszystkiego, co musiałaś znosić? Wróćmy do tego, co dzieje się dzisiaj: duża liczba uzdrowień duszy i ciała, które miały i mają miejsce w Medjugorje?
- Szczerze mówiąc, nigdy nie oglądałam cudów, o których mnie informują.
- Ale takie są fakty, liczne fakty. W parafii zachowana jest dokumentacja medyczna i świadectwa?
- Tak, to są rzeczy, za które należy dziękować Panu, bardzo dziękować. Ja jednak myślę, że najważniejszym wydarzeniem jest poznanie miłości Boga, bo kiedy ktoś poznaje miłość i przyjmuje miłość, którą Bóg ma dla niego, uzdrawia swoją duszę i zmienia życie. To jest największe uzdrowienie, największe dobro. To przydarza się wielu, bo każdy, kto otworzy serce, może doświadczyć czułości Maryi i otrzymać od Niej w darze Syna, odnajdując w ten sposób spokój i radość.
- Także Jan Paweł II (jak i Ratzinger) był pod wrażeniem jakże licznych nawróceń pod wpływem Medjugorje. A propos Ojca Świętego, odkryłem pewną tajemniczą, ukrytą stronę jego życia, wyjaśniającą wiele spraw: od 26. roku życia miał doświadczenia mistyczne. Najwyraźniej fakt, że posiadał ten wielki dar, pozwolił mu od razu rozpoznać autentyczność objawień w Medjugorje i zrozumieć (z entuzjazmem) wielki plan Maryi, która przyzywała do siebie ludzkość z tej małej miejscowości położonej na obszarze komunistycznego imperium. Jeśli oceniał Medjugorje jako "nadzieję świata", to znaczy, że od początku "wiedział". Czyż nie? Co o tym sądzisz?
- Mogę ci tylko powiedzieć, że podczas spotkania w Castelgandolfo patrzyłam w oczy Papieża i czułam się tak, jak gdybym widziała Jej oczy. W jego wzroku dostrzegłam ten sam blask Jej oczu, pełnych miłości. Te same oczy. Ta sama miłość. To samo bezgraniczne miłosierdzie.
- Po "tajemnicy Jana Pawła II" przejdźmy więc do "tajemnic Medjugorje", bo to właśnie na tobie spoczywa straszliwa odpowiedzialność ich przechowywania i - przez ojca Petara - ogłaszania światu trzy dni przed nastąpieniem. Wiemy, że przepowiadają okropne próby. Mamy zresztą do czynienia z niespotykaną koncentracją orędzi mistycznych w ciągu ostatnich dwóch wieków, które, wraz z innymi objawieniami maryjnymi, głoszą nadejście apokaliptycznego zwrotu w historii ludzkości. Wydaje się jasne, że musimy przygotować się na coś w rodzaju nowego potopu (niekoniecznie wody). Zresztą Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat ostrzegał nas na tysiące sposobów przed nadchodzącym ryzykiem atomowej autodestrukcji. Co o tym sądzisz?
- Posłuchaj, czy ktoś może powiedzieć z całą pewnością, że jutro będzie jeszcze na tej ziemi lub nawet godzinę? Nikt. Otóż twoja tajemnica mogłaby się sprawdzić za godzinę albo za dzień, albo za 50 lat. Reasumując, tylko to się liczy: wierzyć w Boga i móc wejść, kiedy przed Nim staniemy, na zawsze do Jego domu. Dlatego Maryja przyszła. Ona chce uratować każdego z nas, chce uratować wszystkich.
- Z pewnością, ale tu chodzi o losy świata, ludzkości, naszych dzieci?
- Ja też jestem matką, mam dzieci, a popatrz na mnie: czy wydaję ci się niespokojna, zasępiona, przestraszona?
- Nie, wydajesz się najbardziej uśmiechniętą i pogodną osobą na świecie. Jeśli więc nie jesteś przerażona ty, która wiesz, co nas czeka?
- No właśnie. To, co się liczy, to pozwoli się kochać. Kto czuje, że Ona jest Matką, nie boi się. Zresztą Ona nie chce wiary zrodzonej ze strachu. Zawsze mówi: "Dajcie mi wasze serca, a Ja was poprowadzę". I nawet, jeśli widzimy ogromny marazm, nie powinniśmy się przerażać. My, kobiety, kiedy sprzątamy dom, robimy najpierw wielki bałagan, wywracamy wszystko do góry nogami i gdyby ktoś popatrzył na pracę wykonaną w połowie, to pewnie by się przeraził. A przecież po jej zakończeniu można się nacieszyć wielkim, wspaniałym porządkiem. Sprzątanie dopiero się zaczęło i wydaje się, że panuje wielki nieporządek. Ale nie należy się przerażać. Papież już na początku zachęcił nas: "Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi". Nie bądźmy więc zamyśleni i niespokojni. Widzisz sam, jak lubię się śmiać i żartować?
- Tak, wydajesz się być całkiem normalną osobą?
- Aha, (z uśmiechem) dworujesz sobie ze mnie. Ale naprawdę słyszałam takie opinie. Pewnego dnia rozmawiałam z francuskimi pielgrzymami i po tym, jak wyjaśniłam im kilka rzeczy, jedna z pań zawołała: "Ależ ona jest normalna!". W pierwszej chwili nie zrozumiałam, lecz po chwili wybuchnę łam śmiechem. Czasami najbardziej dziwi właśnie fakt, że jesteśmy normalnymi ludźmi. Zajmuję się domem, codziennie muszę załatwiać rozmaite sprawy, przygotowywać posiłki, zajmować się dziećmi, mieć cierpliwość do męża, bo z mężczyznami nie zawsze można się dogadać.
- Maryja nie prosi cię, żebyś robiła jakieś dziwne rzeczy?
- Absolutnie nie. Kto niepokoi bliźniego swoją szaloną postawą albo nadmiarem słów, daleki jest od tego, czego uczy nas Maryja. Ona jest Matką, trzeba się nauczyć nikogo nie oceniać i dawać miłość, tylko miłość, tak jak Ona czyni. Maryja mówi, że miłość, musi być naszym znakiem rozpoznawczym. Nie trzeba robić nie wiadomo czego. Można nieść radość czy nadzieję nawet za pomocą zwykłego "dzień dobry". Zwyczajny, ofiarowany z miłością uśmiech jest niekiedy bardziej skuteczny aniżeli tysiąc przemówień. Wtedy ludzie, bez zamęczania ich kazaniami, przychodzą do ciebie i pytają "Jak to robisz, że jesteś taki?". A ich serca otwierają się na Boga.
- Tym niemniej nie może to być sposób na unikanie ogromu problemów, niedostrzeganie czarnych chmur gęstniejących na horyzoncie ludzkości.
- Ale dlaczego mamy widzieć rzeczy tylko w ten sposób? Prawdziwym nieszczęściem jest brak Boga. Największym dramatem jest zagubienie własnej duszy. Maryja jest wśród nas od tylu lat, jak sama powtarza, aby nam uzmysłowić, jak wielka jest miłość Boga dla nas, dla ciebie, dal mnie, dla każdego. Gdybyśmy tylko potrafili sobie to wyobrazić, nie wiem, jaka byłaby nasza reakcja. Tyle razy nam powtarzała: "Gdybyście wiedzieli, jak bardzo was kocham, płakalibyście z radości".
- Ale przecież w swoich orędziach, także tych ostatnich. Ona sama mówi o szatanie i ostrzega przed jego złowrogim planem dominacji nad światem.
- Szatan istnieje, to pewne. Widziałam go na własne oczy. A jednak, powiedziawszy to, nie należy przypisywać mu tego znaczenia, bo leży wciąż pod stopami Dziewicy i niech tam pozostanie ze swoją niemocą. Niczego nie może zrobić, absolutnie niczego, jeśli my tego nie zechcemy i sami nie otworzymy mu drzwi. Dlatego lepiej przestańmy o nim mówić. Mówmy raczej o Niej, o Maryi, pięknej i pełnej słodyczy, która go pokonała wraz z Synem i która jest pośród nas i z nami!
- To prawda. Ale wstrząsem jest widzieć, z jaką złością i nienawiścią Kościół jest atakowany ze wszystkich stron?
- Kościół jest zawsze był atakowany. Zawsze! Ale jeżeli Jezus tu jest z nami, któż może mieć nad Nim przewagę? Nikt. Więc i nas nikt nie pokona, jeśli jesteśmy gotowi o Nim świadczyć, a także umierać dla Boga.
- Istnieje również niebezpieczeństwo zagrażające Kościołowi od wewnątrz.
- Często przychodzą do mnie pielgrzymi rzucający inwektywami przeciw księżom. Słucham tych ich ataków, a następnie, jeśli tylko dają mi możliwość wypowiedzenie się, pytam: "Zatem modlisz się i pościsz w intencji swojego proboszcza, tak?". Wtedy patrzą na mnie w osłupieniu i odpowiadają, że nie. A ja im uświadamiam, że naszym kapłanom nie potrzeba sędziów lecz miłości. Jakim prawem osądzamy księży? Maryja tego nie czyni: zachęca nas do modlitwy za nich i do tego, byśmy ich prosili o błogosławieństwo, ważniejsze od Jej matczynego błogosławieństwa, które także przynosi radość. Ona nigdy nikogo nie osądza.
- Również dlatego, że przecież kapłani są, jak sądzę, niezbędni do zrealizowania Jej planu ratunkowego?
- Długo zastanawiałam się nad orędziami Maryi dotyczącymi kapłanów. Myślałam o tym, co powiedziała: "To, co rozpoczęłam w Fatimie, dokończę w Medjugorje". Otóż myślę, że czas, w jakim dzisiaj żyjemy, jest tym, o którym mówiła Matka Boża. Istnieje most, który łączy te czasy. Są nim właśnie kapłani, bo to poprzez mszę świętą i sakramenty następuje nasze uświęcenie, będące zwycięstwem Niepokalanego Serca Maryi.
- Zwycięstwo Maryi powinno być czymś bardzo widocznym, także na płaszczyźnie społecznej, w życiu ludzkości. Ale w gruncie rzeczy Ona mówi zawsze o naszym osobistym nawróceniu. Myślisz, że świat zacznie się zmieniać dopiero wraz z przemianą naszego serca?
- Właśnie tak. Pamiętam, że kiedy rozgorzała wojna w naszym kraju, klęczałam w moim pokoju i, myśląc o Milosevicu, o tym, co robi, powtarzałam sobie, że mam kochać także jego, i próbowałam to odczuwać, ale nie mogłam. Mówiłam do Jezusa, żeby to zrobił za mnie (śmiech - przyp. Aut.). krótko mówiąc, stopniowo zaczęłam rozumieć, czego Maryja od początku próbowała nas nauczyć: jeśli kocham, osiągam pokój i rozpowszechniam go. Nauczyła nas, że modlitwa i post są bronią, dzięki której miłość zwycięży w naszych sercach, a więc i na świecie.
- Miliony ludzi przybywają teraz do Medjugorje, żeby Jej słuchać?
- Z Medjugorje Maryja utworzyła łańcuch modlitwy, który obejmuje teraz cały świat. Kiedy podasz Jej rękę i mocno Ją trzymasz, nie zagubisz się. Nie musisz się niczego obawiać, nawet najcięższych prób życiowych.
- Jednakże uprawnione jest prosić Ja o pomoc w takich próbach, prosić, byśmy zostali oszczędzeni albo uleczeni w razie choroby.
- Oczywiście. Ale możemy przeżyć zwycięsko każdy trudny czas, mając obok Matkę Bożą, bo Jej Syn zwyciężył. Musimy się tylko modlić, żeby nie zostawiła nas samych, bo wtedy łatwo nas pokonać.
- Sęk w tym, że często nie wierzymy w siłę modlitwy. Uważamy ją za ostatnią deskę ratunku dla desperatów, jakąś butelkę z przesłaniem w środku, która pewnie nigdy nie dotrze do adresata?
- A jednak dotrze! Tak, Antonio! Powiedz to każdemu napotkanemu człowiekowi: Proś Boga, bo Pan słucha właśnie ciebie! I zawsze cię wysłuchuje, szczególnie za pośrednictwem czułej Matki. W każdych warunkach i okolicznościach wystarczy się pomodlić, prosząc: "Przyjdź, Matko, potrzebuję Cię", a Ona zaraz przybiegnie z miłością, bo każdy jest Jej dzieckiem. Czyż my, matki, nie biegniemy natychmiast, kiedy nasze dziecko płacze i wzywa nas na pomoc? A przecież Ona jest matką o wiele bardziej niż my troskliwą, litościwą i uważną.
- No cóż, ty jesteś uprzywilejowana, mogąc doświadczać w szczególny sposób Jej bliskości?
- Nie, to nie tak. Dla Maryi nie ma uprzywilejowanych. Wszyscy jesteśmy Jej dziećmi. Dar objawień, którego niektórym udziela, jest darem dla świata. Ale my również powinniśmy iść tą samą drogą co wszyscy inni. Od razu to zrozumiałam, od pierwszych dni, kiedy rzuciła się na mnie policja.
- Co dokładnie zrozumiałaś?
- Kiedy pod koniec lat 1981 roku musiałam wrócić do Sarajewa, policja codziennie mnie zabierała - to były straszne dni - potem wracałam do domu i miałam objawienie. Ale Maryja nigdy nie mówiła ani słowa o mnie, o tym, co się ze mną działo, o moim życiu. Płakałam przez miesiąc, bo miałam tylko 15 lat i wielu rzeczy nie rozumiałam. Wreszcie pojęłam, co chciała mi dać do zrozumienia: że jestem taka, jak wszyscy inni, że Ona mówi do mnie to, co chce przekazać wszystkim, aby pomóc im otworzyć serca na Boga. To mnie tak uderzyło, że nigdy nie zdołałam prosić Jej o coś, co dotyczy mnie. W tamtych strasznych miesiącach. Kiedy mój ojciec i brat pozostawali w oblężonym Sarajewie i obawiałam się, że już ich więcej nie zobaczę, polecałam ich i siebie św. Antoniemu - to mój ulubiony święty - i wciąż mu dziękuję, że ich dla mnie zachował. Wiem, że to wydaje się śmieszne, ale tak jest.
- Jednakże przynajmniej parafia Medjugorje wydaje się uprzywilejowana. Nawet Maryja co miesiąc adresuje do niej orędzie.
- Poprosiła Mariję, aby 25 dnia każdego miesiąca przekazywała Jej orędzie, ponieważ pragnie, aby liczni pielgrzymi, którzy przybywają tutaj ze wszystkich stron świata, znaleźli tu parafię, która ich przyjmie, wspólnotę, gdzie panuje miłość i pokój. Prosi zatem mieszkańców miejscowości o to świadectwo. Jednak Ona zwraca się do wszystkich parafii świata, dal niej cały świat jest jedną parafią. Zresztą niekiedy w naszym kościele w Medjugorje są nas setki, z najróżniejszych krajów. Odmawiamy Ojcze nasz każdy w swoim języku, a przecież rozumiemy się doskonale.
- To na potwierdzenie słów Jana Pawła II:"Medjugorje jest nadzieją świata"
- Ważne, żeby przyjść tu z otwartym sercem. Zresztą myślę, że na świecie jest bardzo niewielu naprawdę niewierzących. W Medjugorje jest bez liku takich, którzy przychodzą i mówią, że są niewierzący, a potem postanawiają pójść za Panem. Mam nadzieję, że ci, co mają władzę w Kościele, zechcą pozwolić, aby ludzie przyjeżdżali i nawracali się, jak czynił z ojcowską miłością Jan Paweł II.
- W jaki sposób przekonałaś się, że Maryja ma naprawdę na uwadze nas wszystkich, każdego z osobna?
- Pewnego dnia, po objawieniu, wiedziałam, że mam coś powiedzieć obecnej na Sali dziewczynie, ale nie wiedziałam co. Podeszłam więc do niej i powiedziałam: "Ty wiesz, że mam ci coś powiedzieć". Ona na to: "Tak, wiem". Zobaczyłam, że wystarczył jej ten znak, że teraz już wszystko było dla niej jasne. "Dobrze, w takim razie rozumiemy się" - dodałam. Przy innej okazji, kilka godzin po przyjściu Maryji, zatrzymał mnie młody ksiądz i zapytał, dlaczego po objawieniu mówiłam do niego po chorwacku, w języku którego nie zna. Odpowiedziałam mu, że nie wiem, kim jest i nigdy się do niego nie zwracałam, ponieważ zaraz po zakończeniu objawienia odprowadzono mnie do domu, żebym mogła się modlić. Wtedy on zrozumiał: "Miała twój wygląd zewnętrzny, ale to była Maryja. Powiedziała do mnie: <Nawróć się mój synu>.
Pożegnałem Mirjanę, myśląc o tym, co wywarło na mnie największe wrażenie: jej wzruszenie za każdym razem, kiedy wspominała o oczach Matki Bożej, o Jej spojrzeniu pełnym miłosierdzia. "Kiedy się ujrzało te oczy" - powiedziała kilka razy, jak gdyby na świecie nie było niczego porównywalnego. Dostrzegła, jak podobne są do nich oczy Jana Pawła II.
Decydująca wiadomość.
Lutowy poranek 1995 roku. Przy ulicy Solferino w siedzibie dziennika "Corriere Della Sera" trwało, jak zwykle o tej porze, redakcyjne zebranie. Tym razem jednak było ono nieco inne niż zawsze, do tego stopnia, że Michele Brambilla odtworzył i opowiedział jego przebieg w książce Gente che cerca.
Jakimi wiadomościami tego ranka zajęła się redakcja? Od kilku dni głośno było o przypadku pochodzącej z Medjugorje (bardzo ważny szczegół) figurki Matki Bożej, która w Civitavecchia, a dokładnie na jej obrzeżach, w Pantano, zaczęła w niewytłumaczalny sposób ronić krwawe łzy. Kiedy ktoś zaproponował zamieszczenie tej informacji w numerze, redaktor wydania przerwał zniecierpliwiony: "Dosyć o tym, to już nikogo nie interesuje".
"Naczelny, Paolo Mieli - opowiada Brambilla - piorunował go krótką przemową, którą zacytuję z pamięci. Brzmiała ona mniej więcej tak: <Nic nie rozumiesz. Ta historia z Civitavecchia jest najważniejsza ze wszystkich informacji. Jestem ateistą, pochodzę z żydowskiej rodziny, zatem nie powinna mnie nic a nic obchodzić jakaś figurka Matki Boskiej. Ale jeśli ta historia jest prawdziwa, jeżeli ona naprawdę roniła łzy, to znaczy, że stał się cud. To znaczy, że Bóg istnieje. A najważniejszą informacją dla każdego człowieka, także tego, który udaje, że nie interesuje się religią, jest właśnie ta, że Bóg istnieje. Jeżeli Bóg istnieje, to dla nas wszystko się zmienia, zmienia się całe nasze przeznaczenie> ".
Rzeczywiście , wieść z Civitavecchia obiegła cały świat i tygodniami przyciągała uwagę mediów. Oczywiście na gorąco, wobec tak głośnych faktów, redakcje nie miały żadnych ostatecznych i pewnych odpowiedzi, potrzebne były analizy i odpowiednie badania, aby upewnić się co do nadprzyrodzonego charakteru zjawiska. Nie można było od razu przysiąc, że to cud. Jednak dzisiaj, po upływie lat, po wykonaniu wszystkich analiz i badań (w tym sądowych), sprawa jest ewidentna. Ustalono, że istotnie, owe 14 krwawych łzawień figurki nie miało żadnego naturalnego wytłumaczenia, ziemskiego czy dostępnego naukowo, ani też żadnej przyczyny pozanaturalnej: było więc cudem.
Niestety, media są narzędziem "zbiorowego roztargnienia", zaś najwięksi roztargnieni to właśnie dziennikarze, którzy przemielają każdego dnia tysiące informacji, pozostawiając za sobą, niczym walec drogowy, te z dnia poprzedniego. W ten sposób nigdy nie wyciągnęli właściwych wniosków wynikających z badań w Civitavecchia, nakreślonych przez redaktora naczelnego podczas zebrania w redakcji "Corriere della Sera". Może wreszcie, jak sugeruje Thomas S. Eliot, powinniśmy się zastanowić: Gdzie jest wiedza? Utonęła w morzu informacji?.
Spróbujmy więc odnaleźć prawdę, śledząc rozwój wydarzeń, tak jak został on później szczegółowo odtworzony w książkach opublikowanych przez biskupa Girolamo Grillo z tamtejszej diecezji: Rapporto su Civitavecchia (Progetto editoriale mariano 1997), Non dimenticare i gemiti di tua madre (styczeń 2005), a także w pracy zbiorowej Lacrime di sangue, z przedmową Vittoria Messoriego (Sei 2005), i w pozycji Riccardo Caniato La Madonna si fa strada (Ares 2005).
Wszystko zaczęło się 2 lutego 1995 roku w ogrodzie państwa Gregori w Pantano około 16.30. Figurka Matki Bożej, którą rodzina otrzymała w prezencie od księdza Pablo Martina, miejscowego proboszcza, po powrocie z pielgrzymki do Medjugorje, stała w niszy. Najstarsza córeczka, pięcioletnia Jessica, przechodząc obok, zauważyła, że postać Maryi ma małą czerwoną kroplę w kąciku oka. Po kilku sekundach uformowała się łza. Dziewczynka zawołała ojca. Spostrzegli to niewiarygodne zjawisko także w drugim oku.
Szok był ogromny. Zaraz nadbiegli wszyscy domownicy i sąsiedzi. Łzawienia powtarzały się w dniach następnych jeszcze 12 razy, w obecności ponad 40 osób, przy czym za każdym razem były to inne osoby, które "widziały formujące się i ściekające łzy". Analizy dowiodły, że krew należy do jednej osoby (mężczyzny) i że figurka z litego gipsu nie posiada wewnątrz żadnych zagłębień ani jakichś mechanizmów umożliwiających triki.
Biskup Civitavecchia Girolamo Grillo, początkowo bardzo niechętny tego rodzaju zjawiskom, wydał negatywne oświadczenie. Zarządził wręcz zniszczenie figurki i zakazał kapłanom udawać się na miejsce wydarzenia. Na stronach dziennika, który później ukazał się, czytamy, że 13 marca biskup otrzymał telefon od diecezjalnego egzorcysty ojca Gabriela Amortha, który zachęcał go, by uwierzył "ponieważ od zeszłego lata ma on wiedzę, którą powziął od prowadzonej przez siebie duszy pewnej charyzmatyczki posiadającej dary mistyczne, że figurka Madonny będzie płakać w Civitavecchia i że będzie to dobry znak dla Włoch, dlatego też należy czynić pokutę i dużo się modlić".
Biskup wysłuchał, lecz pozostał sceptyczny, ironizując później na temat tego telefonu do swojej siostry Gracji. Ta jednak była wstrząśnięta do tego stopnia, że nazajutrz, 15 marca 1995 roku o godzinie 8.15 poprosiła swojego brata biskupa, by pomodlili się przed figurą Matki Bożej. Biskup poszedł więc po figurkę, którą przechowywała w szafie w kurii jedna z sióstr współpracujących z nim. Wszyscy razem: duchowny, jego siostra z mężem i siostra zakonna, zaczęli odmawiać Salve Regina, a gdy doszli do słów: "one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć", figurka znowu zapłakała krwawymi łzami. Doszło do tego po raz czternasty, lecz tym razem w obecności biskupa sceptyka. Ten doznał wstrząsu i trzeba było wezwać kardiologa, który stał się kolejnym świadkiem łzawienia. Dostojnik został całkowicie przekonany. Jego radykalna zmiana była szczególnie znacząca, ponieważ kategorycznie negatywne oświadczenia wydane w pierwszych dniach wskazywały nie tylko na zwyczajową ostrożność władzy kościelnej, lecz również na osobistą nieufność wobec tego rodzaju zjawisk, spowodowaną intelektualnym formatem i zawodowym dorobkiem biskupa. Jego świadectwo nabrało zatem, właśnie z tego powodu, podwójnej wartości, implikując radykalną samokrytykę w stosunku do wyrażanych początkowo sądów oraz bolesne autodementi. Łatwo wywnioskować, że to, co wydarzyło się na jego oczach (warto wspomnieć tu o słynnym precedensie, 400 lat wcześniej, z biskupem, który ujrzał przed sobą wizerunek Matki Bożej z Guadalupe), musiało być czymś absolutnie bezdyskusyjnym.
Również przeprowadzone później analizy potwierdziły cud. Prześwietlenia wykazały, że figurka jest z litego gipsu: "Nie widać w jej wnętrzu żadnych struktur czy aparatur albo zagłębień, co wyklucza jakieś wewnętrzne triki". Ustalono także, że krwawe łzy "nie mogły powstać z materiału figurki" i że nikt nie mógł wstrzyknąć do niej płynu, gdyż początek poszczególnych łzawień był spontaniczny i widziany przez różne osoby w różnych miejscach.
Nie było też żadnego świadka widzącego wszystkie łzawienia, zatem nikogo nie można było podejrzewać. Przykładowo, wśród zebranych podczas ostatniego łzawienia w domu biskupa nie było ani jednej osoby obecnej w czasie wcześniejszych 13 łzawień. Pomimo tak różnych świadków, krew z 14 łzawień, które wydarzyły się w różnych miejscach w obecności różnych ludzi, należy do tej samej osoby. Trzeba by się więc zastanowić, kim może być ów tajemniczy człowiek w przedziwny sposób obecny przy każdym łzawieniu, chociaż nie ma widzialnego świadka wszystkich tych zjawisk; musiał być niewidzialny dla oka ludzkiego. Wreszcie należy rozważyć, w jaki sposób i dlaczego figurka Matki Bożej płacze krwią tego człowieka.
Ciekawy jest również wynik badań sądowych, które przeprowadzono pod wpływem skarg i poważnych oskarżeń. Śledczy, zajmując się przypadkiem figurki, poddali badaniom krew, a także przesłuchali świadków, wśród nich "komendanta straży miejskiej, funkcjonariuszy policji więziennej i policji państwowej", gdyż aż sześciu urzędników państwowych pełniących służbę na miejscu widziało niektóre łzawienia. Ich zeznania nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
Weźmy przypadek Giancarlo Mori, komendanta straży miejskiej z Civitavecchia, który "był obecny przy łzawieniu mającym miejsce 4 lutego około 19.30, wraz z kolegą i dwoma policjantami". Oto jak przedstawia wydarzenia z 23 lutego w transmisji telewizyjnej Enza Biagi: "Rozmawiałem właśnie z moim współpracownikiem, kiedy zwróciły moją uwagę słowa funkcjonariusza Komendy Głównej: <Zjawisko się powtarza>. Natychmiast podszedłem bliżej i właśnie w tym momencie twarz Matki Bożej zaczęła się czerwienić. W miejscu pod oczami, na powierzchni wielkości jednego, może dwóch milimetrów kwadratowych, ukazała się substancja koloru czerwonego. Był to płyn, który w ciągu 15 minut zgęstniał i zaczął spływać".
Należy dodać, że ten urzędnik państwowy nie robił tajemnicy z faktu bycia osobą o "przekonaniach laickich". Tak więc z pewnością nie spodziewał się tego, co zobaczył. Massimiliano Marasco, dziennikarz "II Messaggero" obecny przy tym samym łzawieniu, w wywiadzie udzielonym komuś, kto wysunął hipotezę manipulacji, odpowiedział: "Wykluczam ją kategorycznie. Ten, kto tam był, od razu wiedział, że to zjawisko zachodzi w sposób całkowicie naturalny". A więc jego daniem działo się to bez żadnej ludzkiej ingerencji.
Biorąc pod uwagę tak liczne i zgodne świadectwa, sąd, po latach, zamknął dochodzenie, oddalając wszystkie oskarżenia i podejrzenia oszustwa. Po przeprowadzeniu drobiazgowego śledztwa i wysłuchaniu świadków, w decyzji o umorzeniu czytamy, że łzawienia "sprowadzają się albo do zjawiska zbiorowej sugestii, albo do faktu nadnaturalnego". Ale przecież te łzy nie były złudzeniem wzrokowym. Sfotografowano je i sfilmowano, nie mogły być więc "sugestią". Poddano je nawet analizie w laboratorium pod mikroskopem i stwierdzono, że to krew ludzka. Zatem, idąc drogą eliminacji, to sam sąd, jakimś przedziwnym trafem, uchylił furtkę, aby zjawisko ocenić jako nadprzyrodzone.
Widoczna niewytłumaczalność praktyczna i naukowa łez, którymi płakała figurka z litego gipsu, pozostawiała otwartą jedyną możliwość: to był cud. Ale w tamtym momencie, stając wobec rezultatów ogłoszonych przez naukę i sądownictwo, wszyscy się gdzieś zapodziali: dziennikarze, komentatorzy, oskarżyciele, satyrycy, intelektualiści, duchowni i hierarchowie oraz lobby laickie.
Szybko odwrócili głowy w inną stronę, aby uniknąć rozliczenia z faktami i konkluzjami naukowymi, konieczności odwołania wcześniejszych nieostrożnych wypowiedzi, a przede wszystkim uznania oczywistości cudu. Ta oczywistość cudu - jak argumentował Mieli - oznacza że Bóg istnieje. A najważniejszą informacją dla każdego człowieka, także tego, który udaje, że nie interesuje się religią, jest właśnie ta, że Bóg istnieje. Jeżeli Bóg istnieje, to dla nas wszystko się zmienia, zmienia się całe nasze przeznaczenie.
Istotnie, tak właśnie jest. I to pewnie z tego powodu media oraz intelektualiści unikali rozliczenia z tym przypadkiem (jak i z wieloma innymi analogicznymi cudami). Ale Kościół, co oczywiste, nie mógł pominąć problemu.
Komisja diecezjalna wykluczyła halucynację i zjawisko parapsychologiczne czy diabelskie. Następnie szukała przyczyn naturalnych lub ludzkich, przesłuchując 40 świadków "różniących się wiekiem, płcią, statusem społecznym, religią". Wszyscy "stawili się dobrowolnie i bez żadnego osobistego interesu przysięgli mówić prawdę. Oświadczyli, że widzieli tworzące się i spływające łzy, a więc obserwowali ruch, i że w owej chwili nikt nie manewrował figurką". Ponadto "profesorowie Angelo Fiori i Giancarlo Umani Ronchi zostali wysłuchani przez komisję teologiczną, przed którą potwierdzili wyniki przeprowadzonych przez siebie badań przekazanych biskupowi, stwierdzając również naukową niewytłumaczalność zjawiska".
Umysł prawdziwie laicki zastosowałby tutaj sokratyczne motto "Idź za prawdą, dokądkolwiek cię prowadzi", i uznałby cud. Rozum ludzki bowiem w Civitavecchia widział oczyma i dotykał ręką iskry świata nadprzyrodzonego, który wtargnął do historii (dotyczy to także innych głośnych cudów, w Lourdes czy innych miejscach). Aby nie uznać w tym przypadku oczywistości cudu, należałoby zanegować rozum i schronić się w przesądzie. Jak powiadał wielki dziennikarz i pisarz angielski Gilbert K. Chesterton: "Wierzy w cuda ten, kto ma dowody przemawiające na ich korzyść. Neguje je ten, kto ma teorię sprzeciwiającą się im".
Zresztą z tych tajemniczych łez wyniknęły inne cuda. Uderzająca jest liczba nawróceń i niewytłumaczalnych uzdrowień, które miały miejsce w tych latach i nadal są odnotowywane (udokumentowane świadectwami) w kościółku, gdzie przechowuje się figurkę, będącym celem wielu pielgrzymek i miejscem modlitwy. Zastanówmy się, jak wytłumaczyć ten znak łez?
Matka Boża z Medjugorje mówiła o tym w orędziu 24 maja 1984 roku, a więc 11 lat wcześniej "Drogie dzieci! (...) W każdej chwili, gdy jest wam ciężko, nie bójcie się, gdyż kocham was i wtedy, kiedy jesteście daleko ode Mnie i mego Syna. Proszę was, nie pozwólcie, by moje serce płakało krwawymi łzami z powodu dusz, które się zatracają w grzechu".
Byli i tacy, którzy mieli obiekcje czy nawet ironizowali na ten temat faktu, że łzy figurki to krew mężczyzny. Ale teolodzy stwierdzili, że z punktu widzenia chrześcijańskiego jest to całkowicie racjonalne, gdyż krew odkupicielska jest krwią Jezusa, nie Maryi. Znak ukazał zatem głęboki i nierozerwalny związek pomiędzy Matką a Synem Zbawcą, potwierdzając, że Maryja prowadzi do Jezusa Odkupiciela, nie do siebie samej. Wszystko to ma głęboko chrześcijański sens, potwierdzony nieprzypadkowością dnia, w którym miało miejsce pierwsze łzawienie: 2 lutego, czyli w liturgiczne święto Ofiarowania Pańskiego (dawniej Purificatio Sanctae Mariae, czyli Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny), święto Dziewicy, która "była bardzo blisko zjednoczona" ze zbawieniem "jako Matka cierpiącego Sługi Jahwe i jako wzór dla nowego ludu Bożego, bezustannie doświadczanego w wierze i nadziei przez cierpienie i prześladowanie" (Paweł VI).
Czy można powiedzieć, że te łzy ukazują także boleść Boga? Wielki filozof i wielki nawrócony, Jacques Maritain, twierdzi: "Gdyby ludzie wiedzieli, że Bóg cierpi wraz z nami i o wiele bardziej niż my z powodu całego zła niszczącego Ziemię, wiele rzeczy przyjęłoby niewątpliwie inny obrót i wiele dusz byłoby oswobodzonych... Łzy Królowej Nieba (oznaczają) najwyższą odrazę, jaką Bóg i Maryja żywią wobec grzechu, i najwyższe Ich miłosierdzie dla nędzy grzeszników".
W liście napisanym z okazji 150-lecia objawień w La Salette, gdzie płacząca Dziewica ukazała się w 1846 roku dwojgu dzieciom, Jan Paweł II pisze: "Maryja, Matka pełna miłości, pokazała w tym miejscu swój smutek w obliczu moralnego zła ludzkości. Poprzez swoje łzy pomaga nam Ona lepiej zrozumieć bolesny ciężar grzechu, odrzucenia Boga, ale także płomienną wierność, jaką Jej Syn zachowuje względem Jej dzieci, On, Odkupiciel, którego miłość jest zraniona przez zapomnienie i odmowę. (...) współczuje swoim dzieciom w ich doświadczeniach i cierpi, widząc ich oddalających się od Kościoła Chrystusowego".
Zatem te łzy są przede wszystkim pełnym troski matczynym orędziem, orędziem żarliwej miłości do każdego z nas. Dziewiętnastowieczna święta związana z Civitavecchia, Maria de Mattias, lubiła, wszystkim powtarzać: "Jesteś wart krwi Chrystusa!". To słowa, które zyskały nadzwyczajne, nadprzyrodzone potwierdzenie właśnie w jej mieście sto lat później.
Bez wątpienia jednym z tajemniczych znaczeń cudu z Civitavecchia jest również fakt, że Matka Boża płakała krwawymi łzami u wrót Rzymu. Wielu twierdzi, że to wydaje się łączyć opisywane wydarzenia z sercem chrześcijaństwa, z siedzibą Piotrową (i Medjugorje). Zresztą właśnie Jan Paweł II, w czasie podróży, jaką odbył w 1987 roku, poświęcił Civitavecchia Matce Bożej Łaskawej. Marija Pavlović, jedna z wizjonerek z Medjugorje, zastanawiając się nad łzami u wrót Rzymu, miała powiedzieć: "Matka Boża powiedziała nam: <Módlcie się za Ojca Świętego, którego ja wybrałam na te czasy> ".
Istotnie, jest jeszcze jedna kwestia wymagająca całościowego opisania, a jest nią relacja pomiędzy Matką Bożą z Civitavecchia i Janem Pawłem II, który - kiedy się uważnie przyjrzeć - coraz bardziej wydaje się być prawdziwym bohaterem wszystkich tych wydarzeń.
Źródło: medjugorje.org.pl