Maksymilian Maria Kolbe był świętym Mszy Wszechczasów. „Swym skupieniem wprost przykuwał do siebie oczy całej zakonnej braci. Wymawianie słów, ruchy, wyraz oczu, to wszystko mówiło, że ten człowiek żyje obecnością Boga przy ołtarzu.”
Stara Msza była doskonałą glebą, z której bujnie wyrastało rozłożyste drzewo chrześcijańskiej świętości. Wszystkie cnoty naturalne człowieka znajdowały w Mszy Wszechczasów czynnik niezbędny do wyniesienia ponad poziom światowego błota i pyłu. Dziś tego czynnika brakuje, dlatego też pośród ciemności współczesnego świata nie sposób zauważyć jaśniejących pochodni świętości. Nowa Msza może rodzić aktywistów, działaczy, społeczników, specjalistów od usuwania błota i zamiatania pyłu, jednak nie jest skutecznym środkiem do osiągnięcia świętości – czyli nadprzyrodzoności życia. „Łaska Boska jest do zbawienia koniecznie potrzebna”. Msza św. Wszechczasów była widomym znakiem łaski samego Pana Boga – autostradą do nieba. Jednym ze świętych, których życie nierozerwalnie związane było ze sprawowaniem Najświętszej Ofiary Mszy, których poprzez świątobliwe życie ofiara ta wyniosła ona na ołtarze, był o. Maksymilian Maria Kolbe.
Paradoksalnie, człowiek, którego kard. Leon Duval nazwał „światłem dla kapłanów całego świata”, nie napisał ani jednego artykułu na temat sprawowania ofiary Mszy świętej i nie stworzył żadnego traktatu dotyczącego Mszy św. Na próżno przeglądać konferencje wygłoszone przez św. Maksymiliana w poszukiwaniu interesujących fragmentów poświęconych Mszy św., ponieważ czytelnik ich tam nie znajdzie. Mimo tego Msza św., służba Najświętszemu Sakramentowi, była treścią życia Świętego.
Msza św. w życiu św. Maksymiliana
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że kapłaństwo św. Maksymiliana Marii Kolbego było nierozerwalnie związane z wiernością ideałowi Niepokalanej i stanowiło doskonałe naśladowanie Najświętszej Maryi Panny. 9 kwietnia 1918 roku o. Maksymilian dowiedział się o przyspieszeniu daty swych święceń kapłańskich, spowodowanym zmianami w kodeksie prawa kanonicznego. Niespełna trzy tygodnie później (28 kwietnia 1918) otrzymał święcenia kapłańskie. Jego niespodziewane wejście w życie kapłańskie musiało być nie mniej dla niego zaskakujące, niż zwiastowanie dla Matki Boskiej, co pięknie udało się uchwycić renesansowemu artyście włoskiemu Lorenzo Lotto.
Pisał wtedy św. Maksymilian w swoim pamiętniku:
„O Niepokalana Pani moja, dopomóż mi, abym się dobrze przygotował do tak ważnej chwili. Jak myślę o tym, z jednej strony czuję jakiś strach przed tak wielką władzą, z drugiej zaś gorące pragnienie tak pożądanej chwili. Piszę, abym kiedyś później czytając te zapiski, coraz więcej rozpalał się tą żarliwością”.
Późniejsze – nazwijmy je umownie – ukryte życie kapłańskie tego niezwykle aktywnego zakonnika było odzwierciedleniem takiegoż samego niezwykle aktywnego życia Matki Najświętszej, służącej w ukryty sposób swojemu Synowi. Nie bez przyczyny św. Tomasz a Kempis pisał w traktacie O naśladowaniu Maryi: „Staraj się pilnie wstępować w ślady najświętszej Maryi we wspomnianych cnotach, abyś dostąpił palmy niebieskiej chwały”. Jednym z nielicznych zapisków dotyczących Mszy św. jest skreślona ręka Świętego notatka dotycząca pierwszej Mszy św. z dnia jego święceń kapłańskich.
„28 [kwietnia 1918] rano po modlitwach (…) wyszliśmy z kolegium, kierując się do kościoła św. Andrzeja della Valle, gdzie miały odbyć się święcenia. Tam, ubrany w szaty diakona, przygotowałem się z innymi do pierwszej Mszy świętej (bo doprawdy podczas święceń nowo wyświęceni odprawiają już Mszę świętą) (…). Jaki to piękny widok: wszyscy (z różnych narodowości) połączeni pomimo takich różnic węzłem wiary katolickiej i miłości bratniej w Panu Jezusie (…). Po święceniu, przed podniesieniem, byliśmy już księżmi i razem z J. Em. Kardynałem wymawialiśmy prócz innych modlitw Mszy św. także słowa konsekracji (…). Po konsekracji łzy mi się cisnęły do oczu, ale trzeba było powstrzymać wzruszenie i odmawiać modlitwy z kanonu razem z J. Em. Kardynałem”.
Przez dwadzieścia trzy lata kapłaństwa, niemalże każdego dnia (wyjąwszy sytuacje, w których nie mógł tego czynić ze względu na chorobę czy podróż, a później tragiczne wydarzenia czasu wojny) św. Maksymilian przystępował do ołtarza Pańskiego, by sprawować Najświętszą Ofiarę. Ze zgromadzonych informacji wiemy, że jedynie warunki niezależne od woli Świętego mogły spowodować nieodprawienie przepisanej Mszy św. Pomimo słabego zdrowia tylko w czasie szczególnie ciężkich nawrotów choroby płuc św. Maksymilian rezygnował z kapłańskiego obowiązku i przywileju. Pod datą 18 stycznia – 3 lutego 1922 czytamy w prowadzonym dzienniczku: „Nie odprawiałem z powodu choroby”. Również dalekie podróże uniemożliwiały sprawowanie Mszy św. W 1930 roku podróż koleją transsyberyjską z Polski do Japonii i z powrotem spowodowała całkowitą niemożność odprawienia Mszy św. w pociągu.
Myliłby się jednak ten, który uważałby, że św. Maksymilian w takich wypadkach zachowywał bierność, poprzestawał na stwierdzeniu: „nie ma warunków”, „nie ma możliwości”, czując się zwolnionym z obowiązku. Jeśli tylko istniała najmniejsza możliwość sprawowania Najświętszej Ofiary, korzystał z niej bez zastanowienia. W 1919 roku odprawiał Mszę św. w pociągu Czerwonego Krzyża, którym wracał do Polski. W takich nadzwyczajnych sytuacjach starał się przyciągnąć do ołtarza Pańskiego przypadkowych ludzi, zwłaszcza tych, którzy żyli od dłuższego czasu pozbawieni możliwości uczestnictwa w Mszy św. W 1933 roku celebrował Mszę dla załogi okrętu Conte Rosso, wygłaszając płomienne kazanie o celu życia człowieka i nabożeństwie doskonałym do Najświętszej Maryi Panny. Trzy lata później na pokładzie statku Victoria odprawiał Mszę św. dla sióstr misjonarek i innych osób podróżujących. O skrupulatności, z jaką ojciec Kolbe podchodził do swoich kapłańskich obowiązków, świadczy notka, z której dowiadujemy się, że nie sprawował Mszy, ponieważ po całodziennych poszukiwaniach w Fuzanie nie znalazł katolickiej świątyni ani kaplicy. 19 czerwca 1930 roku notował św. Maksymilian:
„Boże Ciało, a ja bez Mszy świętej, bo na okręcie. (…) Przykro, ale niech się dzieje wola Niepokalanej”.
W czasie podróży do Indii (1932) św. Maksymilian odprawiał Mszę św. o godzinie trzeciej nad ranem, „by znaleźć miejsce przy ołtarzu”, lub zachowywał przez połowę dnia post eucharystyczny, licząc na możliwość przybycia okrętu do portu.
Msza św. jest obowiązkiem chrześcijanina. Dla osoby duchownej jest obowiązkiem codziennym, dla chrześcijanina świeckiego obowiązkiem niedzielnym i świątecznym. Dlaczego? Ponieważ stanowi bezpośrednie przebywanie w obecności Chrystusa, a w przypadku pełnego uczestnictwa w Mszy św. stanowi również włączenie do społeczności wybranych, korzystających z przywileju spożywania Ciała i Krwi Pańskiej. Ojciec Kolbe był tego w pełni świadomy. Pisał w jednym z numerów „Rycerza Niepokalanej” (1929 r.):
„Serce twoje nie godziło się z tym, bym miał karmić się jedynie wspomnieniami Twej ogromnej miłości. Pozostałeś na tej niskiej ziemi w Najświętszym, Przedziwnym Sakramencie Ołtarza i przychodzisz do mnie, i jednoczysz się ze mną – ściśle, bo pod postacią pokarmu… Już teraz Krew twoja płynie we krwi mojej, dusza Twoja, o Boże Wcielony, przenika duszę moją, umacnia ją i karmi… O cuda! Któż by śmiał przypuścić?… I cóż dać jeszcze mogłeś, o Boże, oddając mi już Siebie samego na własność?…”
Msza św. jest to dar powszechny, niezbywalny i nienaruszalny. Nawet w przypadkach objętych przywilejem zwalniającym z niedzielnego obowiązku (choroba, podróż itp.) powinniśmy mieć świadomość utraty czegoś niezwykle cennego. Przekonał się o tym jeden z braci, kiedy przybył do ojca Kolbego w 1929 roku. Manswet Marczyński wspomina, że zapytany o czas i warunki długiej podróży odparł m.in. że ze względu na całonocną podróż nie uczestniczył jeszcze w Mszy św. O. Maksymilian polecił innemu aspirantowi zaprowadzić kandydata do odległego o 5 km kościoła parafialnego w Kaskach, gdzie jeszcze istniała możliwość uczestnictwa w Najświętszej Ofierze.
„Gdy już aspiranci poszli, o. Maksymilian powiedział nam, że mógł mu w tym wypadku udzielić dyspensy, bo powody były wystarczające, ale nie uczynił tego, by mocno podkreślić obowiązek słuchania Mszy świętej w niedzielę”.
Jakże dalekie wydaje się przekonanie św. Maksymiliana postawie wielu dzisiejszych księży. Zaprzyjaźniony zakonnik wspominał swoją niedawną rozmowę z jednym z największych współczesnych zakonnych autorytetów filozoficzno-teologicznych działających w Polsce. Ksiądz ten, zapytany o życie kapłańskie, odparł bez zażenowania, że ze względu na absorbującą pracę naukową odprawia w najlepszym wypadku Mszę raz w tygodniu, w niedzielę… Nie trzeba przypominać, że stanowisko to stoi w jaskrawej sprzeczności z nakazami życia kościelnego i poleceniami św. Tomasza z Akwinu.
Duchowość eucharystyczna o. Maksymiliana
Świadkowie jego życia kapłańskiego zgodnie potwierdzają jego niezwykłą pobożność, skupienie, wzruszenie i skrupulatność w czasie odmawiania modlitw mszalnych, a także nieobecność często towarzyszącej kapłanowi rutyny, która nie tyle jest zła sama w sobie, co niejednokrotnie stanowi przeszkodę w osiągnięciu pełni łask wypływającego z Boskiego źródła miłości. Siostra Szczęsna Sulatycka, niepokalanka, która miała możliwość uczestniczyć w Mszy św. sprawowanej przez ojca Kolbego, zwróciła uwagę na jego niezwykłą wiarę.
„Weszłam do kaplicy sióstr służebnic Serca Jezusowego, tak zwanych pelczarek, gdzie mieszkał i leczył się o. Kolbe. Msza święta już się rozpoczęła, a ja byłam dość roztargniona. Ale wkrótce uderzył mnie sposób, w jaki ten nieznany mi kapłan odprawiał Mszę świętą, zmuszając mnie do modlitwy. Pomyślałam, że to musi być święty kapłan. Po Mszy świętej byłam obecna przy jego dziękczynieniu: czynił je ze skupieniem i długo”.
Przytłaczająca większość osób, które miały kontakt z posługą kapłańską św. Maksymiliana, podkreślała jednak jego niezwykłą naturalność i prostotę sprawowania Najświętszej Ofiary. Ojciec Andrzej Eccher wspominał, że odprawiając Mszę św., o. Maksymilian Maria Kolbe „zachowywał się bardzo pobożnie, ale też zupełnie normalnie, bez jakiejś niezwykłości”. „Była to szczególna pobożność, ale też naturalna”, stwierdzał brat Kasjan Tetich. Podczas Mszy św. – jak zapamiętał to Eugeniusz Srzednicki – „jego zachowanie było naturalne, bez żadnej sztuczności czy teatralności”. Brat Wawrzyniec Podwapiński wspominał:
„Przygotowywał się do Mszy świętej z wielką troskliwością, sama Mszę świętą odprawiał (…) z jak największym skupieniem, cały przejęty tajemnicą Najświętszej Ofiary. Dziękczynienie po Mszy świętej czynił przynajmniej przez dwadzieścia minut i wtedy był całkowicie zatopiony w modlitwie”.
Z kolei brat Samuel Piasecki wspominał odprawianą przez ojca Kolbego Mszę św.:
„Podczas Mszy świętej, którą odprawiał około trzydziestu minut, był głęboko skupiony, oczy miał spuszczone, a głowę nieco pochyloną (…). Komunii świętej udzielał spokojnie, z wielką czcią, szacunkiem i pobożnością”.
O tym, że jego postawa wynikała ze świadomości tego, czym jest naprawdę Msza św., świadczyć może jeden z obrazków prymicyjnych z motywem eucharystycznym, na którym widniał kielich z Hostią trzymany przez aniołów i inskrypcja: „Oto dobroć naszego Zbawcy i Jego miłość dla ludzi”. Ksiądz Ferdynand Machay wspominał:
„Służyłem mu do Mszy świętej. I do dziś dzień nazywam to służenie rekolekcjami bez kazania, tak mnie zbudowało jego skupienie i pobożność”.
Natomiast według brata Mariusza Leszczyńskiego:
„Mszę świętą odprawiał z takim namaszczeniem, że zdawało się, iż to Pan Jezus ją odprawia, a nie człowiek”.
„Eucharystia jest mocą duszy” – powtarzał często ojciec Kolbe. Analizując źródła pobożności eucharystycznej św. Maksymiliana, brat Benedykt Mieczkowski zwracał uwagę na całkowite wewnętrzne przekonanie Świętego o realnym uczestnictwie w śmierci krzyżowej Zbawiciela.
„Już sporo czasu – pisał brat Mieczkowski – upłynęło od tych błogich chwil, kiedy to widziałem go sprawującego bezkrwawą Ofiarę, ale wciąż pamiętam, jak przeżywał on z Matką Najboleśniejszą tajemnicę męki i śmierci, chwalebnego zmartwychwstania i wniebowstąpienia Pana Jezusa. Ten prawdziwy kapłan nie był tylko urzędowym zastępcą Zbawiciela przy ołtarzu, on nie odprawiał Mszy świętej, jak to zwykle się określa, lecz wraz z Chrystusem uczestniczył w tym misterium naszego odkupienia, składając przez Niepokalaną całkowitą ofiarę z siebie”.
Św. Maksymilian był człowiekiem niezwykle hojnym. Jego hojność wynikała z ducha ewangelicznej miłości.
„Najświętszy Sakrament – mówił Święty w homilii – jest owocem miłości Pana Jezusa. Całe życie Pana Jezusa i Jego działalność – to miłość Przenajświętszego Serca”.
Jak przystało na prawdziwego kapłana Jezusa Chrystusa, ojciec Maksymilian szczodrze dzielił łaskami powierzonymi mu przez miłość Przenajświętszego Serca Pana Jezusa.
Duch ofiary
Dzienniczek mszalny prowadzony przez św. Maksymiliana aż do ostatniego roku kapłaństwa stanowi niezwykle interesujące źródło, dzięki któremu możemy poznać życie wewnętrzne Świętego. Ojciec Jerzy Domański OFMConv opisywał dzienniczek jako zeszyt, na którego pierwszej stronie św. Maksymilian narysował czerwonym atramentem znak krzyża „dla uwypuklenia, że Msza święta jest sakramentalnym uobecnieniem ofiary krzyżowej Chrystusa i że kapłan ma żyć zawsze duchem ofiary”.
Ojciec Kolbe miał pełną świadomość tego faktu, kiedy jeszcze w seminarium duchownym, przygotowując się do przyjęcia łaski sprawowania Mszy, notował, że kapłan potrzebuje świętości, która możliwa jest wyłącznie poprzez bezdyskusyjne zaakceptowanie ofiary ze swojego życia. Św. Maksymilian był wspaniałym przykładem takiego ofiarowania. I wbrew pozorom nie chodzi wyłącznie o heroiczny akt z obozu koncentracyjnego, kiedy to stanął przed komendantem Karolem Fritzschem ofiarując swoje życie za współwięźnia., ale o stałego ducha ofiary, nie opuszczającego ojca Kolbego przez cały okres swojej aktywności kapłańskiej.
Wiosną 1932 roku do przewlekłej choroby płuc dołączyła się bolesna choroba wrzodowa, która niemalże uniemożliwiła św. Maksymilianowi odprawianie Mszy św. Brat Romuald Mroziński wspominał chorobę Świętego jako heroiczną walkę ze słabością swojego ciała, której podstawą było pełne ofiarowanie i ufność w opiekę Matki Boskiej i Pana Jezusa. Ojciec Kolbe odprawiał Mszę św. podtrzymywany przez dwóch braci. Choroba powodowała takie cierpienia, że niejednokrotnie z piersi Świętego wyrywało się ciche westchnienie lub jęk. Pewnego razu prowadzony przez współbraci potknął się i upadł, naruszając boleśnie chore miejsca. Zatroskani bracia proponowali rezygnacje ze sprawowania Najświętszej Ofiary, jednak św. Maksymilian nie chciał nawet o tym słyszeć. „Jakoś pomału odprawię, Niepokalana pomoże”. Brat Mroziński notował w 1932 roku:
„My, którzyśmy mieli to szczęście widzieć, szczerze to powiem, jak cierpią święci, do śmierci tego nie zapomnimy”.
Skoro kapłan jest alter Christus w czasie sprawowania Mszy, o ileż podobniejszy do Zbawiciela umęczonego i ukrzyżowanego jest kapłan, który podczas Mszy odczuwa złożone na jego barkach fizyczne cierpienie związane z chorobą.
Dobrowolne oddanie życia za Franciszka Gajowniczka w KL Auschwitz w istocie wynikało z kapłańskiego charakteru św. Maksymiliana, a nie z mdłego humanitaryzmu, jak chcieliby to widzieć niektórzy moderniści. Św. Maksymilian uczynił w obozie dobrowolną ofiarę ze swojego życia, dzięki której w pełni upodobnił się do swojego Mistrza i Zbawiciela, który złożył również dobrowolną ofiarę ze swojego życia za grzechy całej ludzkości.
„Wszystko Tobie oddać pragnę…”
Maksymilian Maria Kolbe był świętym Mszy Wszechczasów. Trudno powiedzieć, jaka byłaby jego reakcja na destrukcję liturgii po Soborze Watykańskim II, możemy jednak z całą pewnością określić, które elementy eucharystycznej duchowości Świętego stoją w jaskrawej sprzeczności z obecnymi trendami liturgicznymi.
Dla św. Maksymiliana Marii Kolbego Msza św. była bezwzględnie bezkrwawą ofiarą, realnym misterium śmierci krzyżowej Jezusa Chrystusa. Osoby, będące świadkami sprawowania liturgii przez ojca Kolbego, podkreślały, że przy ołtarzu panowała atmosfera skupienia i dokładności.
„Swym skupieniem wprost przykuwał do siebie oczy całej zakonnej braci. Wymawianie słów, ruchy, wyraz oczu, to wszystko mówiło, że ten człowiek żyje obecnością Boga przy ołtarzu”
– wspominał brat Arnold Wędrowski.
Liczni średniowieczni mistycy twierdzili, że Bóg rozmawia z ludźmi przy pomocy symboli. Msza jest ich pełna. Dobrze wiedział o tym św. Maksymilian. Przyjaciel Świętego, ojciec Józef Pal, podkreślał, że św. Maksymilian
„odprawiał Mszę świętą z jak największym skupieniem i pobożnością. Czytało się z jego twarzy, że był pogrążony całkowicie w sferze nadprzyrodzonej”.
Dzisiejsze modernistyczne rozumienie liturgii jako „spotkania ludu Bożego przy stole ofiarnym” było całkowicie obce duchowości św. Maksymiliana. Liturgia jako wspólnotowe przeżycie, sprowadzone do teatralnego spektaklu o wymiarze socjologicznym, w którym kapłan jest przewodniczącym zgromadzenia, byłaby nie do pogodzenia z wizją św. Maksymiliana. Msza jest bezkrwawą ofiarą, która nie potrzebuje widzów. Często odprawiał Mszę w samotności.
Św. Maksymilian, uczeń św. Franciszka, sługa Pani Biedy, odrzucał i piętnował pomysły upodabniania świątyń do protestanckich zborów, skrywane pod postulatem powrotu do „prostoty” i „ubóstwa”. Doskonale znamy to ubóstwo! Stół ofiarny z kilku kamieni i tabernakulum wyrzucone poza centrum świątyni – ale najdroższe marmury na podłodze i dębowe ławki dla wiernych; rezygnacja z „przepychu” złotego kielicha ofiarnego – ale trzykrotnie droższe gliniane naczynie liturgiczne. Św. Maksymilian podkreślał, że kaplica, gdzie sprawowana jest Msza św., musi być przede wszystkim czysta, schludna i piękna. Kaplica w Niepokalanowie była tak samo uboga jak zakonnicy przychodzący do niej na „audiencje u swojego Króla” – jak mawiał św. Maksymilian, jednak podkreślał, że Bóg i Matka Najświętsza powinni być czczeni w jak najwspanialszych i najpiękniejszych świątyniach. Pisał ojciec Kolbe w jednym ze swoich artykułów:
„Czyż może być przepych za wielki, a choćby tylko godny takiego Pana…?”.
Dla modernistów może, ponieważ ich świątynie są nie tyle domami Bożymi, co raczej halami widowiskowymi, w których czci się „przyrodzoną godność człowieka”. Warto dodać, że wbrew dzisiejszym modom na specyficznie pojętą „inkulturację”, misje św. Maksymiliana rozpoczynały pracę apostolską od nauki śpiewu gregoriańskiego, który dziś dzięki modernistycznej dewastacji liturgii jest niemalże w zaniku wśród katolików. Św. Maksymilian podkreślał, że nauka śpiewu liturgicznego jest doskonałym środkiem apostolstwa również wśród katolików. Japoński ks. Bernard Hakada wspominał, że ojciec Kolbe lubił, by święta były obchodzone bardzo uroczyście, zwłaszcza poprzez pełne uczestnictwo w Mszy św. i odprawianie Mszy śpiewanej.
Msza – narzędzie apostolstwa
Ileż to razy słyszymy ekumeniczne brednie o „popękanym dzbanie”, „utraconej jedności”, usprawiedliwiające synkretyczną politykę modernistycznych hierarchów. W koncepcjach ekumenistów liturgia Kościoła stała się misterium jednoczącym prawdy zawarte w różnych odłamach chrześcijaństwa, a ostatnio także tkwiące w różnych religiach. Dla św. Maksymiliana Marii Kolbego Msza św. stanowiła jednak doskonały środek nawrócenia heretyków, żydów i pogan. Ojciec Kolbe wspominał w jednym ze swoich artykułów cudowne nawrócenie wyznawcy judaizmu i zadeklarowanego wroga Kościoła Alfonsa Ratisbonne’a. Pierwszą prawdą wytryskującą z serca Ratisbonne’a było przekonanie o rzeczywistej obecności Chrystusa w Hostii. Ojciec Kolbe cytował przyjaciela nawróconego, Teodora de Busieres:
„Znalazłszy się, jeszcze w dniu nawrócenia, w bazylice Matki Bożej Większej, a potem w bazylice watykańskiej, był pełen ekstatycznego uniesienia. «Ach – mówił mi ściskając moje ręce. – Rozumiem teraz miłość katolików do ich kościołów i pobożność, która nakazuje im stroić je i upiększać!… Jak tu jest dobrze! Nie chciałoby się stąd nigdy wychodzić… To już nie jest ziemia, to prawie niebo». Przed ołtarzem Przenajświętszego Sakramentu obecność rzeczywista Bóstwa przygniatała go do tego stopnia, że byłby stracił przytomność, gdyby się nie był oddalił natychmiast, tak mu się wydawało strasznie być w obecności Boga żywego z plamą pierworodną (nie był jeszcze ochrzczony). Poszedł się schronić do kaplicy Najświętszej Panny”.
Chciałoby się dodać: jak dziecko obawiające się gniewu ojca poszukujące schronienia u boku matki. Obyśmy nigdy nie puścili ze swoich rąk rąbka Jej szaty, która jest dla nas nadzieją miłosierdzia Bożego.
W o. Maksymiliana rozumieniu Mszy św. nie było miejsca na ekumeniczne eksperymenty, kiedy kierował słowa do jednego z braci, że Msza jest ratunkiem dla dusz. Słusznie zauważył ojciec Jerzy Domański OMFConv, że dopiero na drugim świecie dowiemy się, ile osób otrzymało łaskę nawrócenia, uświęcenia i uratowania od mąk czyśćcowych dzięki Mszom św. ojca Kolbego. Aby nie pozostawić żadnych niedomówień, co rozumiał ojciec Kolbe pod pojęciem ratowania dusz, warto wspomnieć o najczęstszych intencjach w jego Mszach. Już jego intencja prymicyjnej Mszy św., odprawionej w kościele św. Andrzeja delle Fratte przy ołtarzu Objawienia N.M.P., oddawała swoiste poświęcenie życia kapłańskiego nawracaniu: „za nawrócenie Sary Petkowitsch, schizmatyków, akatolików, masonów itd.”.
Owoce jego pracy duszpasterskiej były imponujące tak samo w Europie, jak w Indiach czy w Japonii. Nawrócony z protestantyzmu Franciszek Yamaki podkreślał niezwykłą pobożność liturgiczną i wiarę św. Maksymiliana, która skłoniła go do przejścia na łono Kościoła. Proboszcz Jan Lipski zeznał w czasie procesu beatyfikacyjnego, że dzięki wskazówkom zawartym w korespondencji ojca Kolbego udało się nawrócić około trzystu prawosławnych. Podsumowując, liturgia Kościoła była zdaniem ojca Kolbego najlepszym środkiem apostolstwa tak samo wśród katolików wezwanych do porzucenia swoich grzechów, jak wśród dusz znajdujących się – z racji braku łaski chrztu lub życia w herezji lub schizmie – poza Kościołem.
Czciciel Najświętszego Sakramentu
Czy istnieje coś gorszego od jawnego, szatańskiego buntu przeciw Bogu? Paradoksalnie, rozpatrując rzecz z perspektywy ludzkiej egzystencji – tak: Obojętność! O ile w pierwszym przypadku potępienie jest świadomym aktem woli, a taki człowiek z otwartą przyłbicą występuje przeciwko Bożym prawdom i świętej hierarchii, to w drugim jest to działanie znacznie bardziej niebezpieczne dla zbawienia innych dusz. Nie dość, że potępienie nie jest skutkiem świadomych aktów człowieka, który w swoim zaślepieniu jest bądź przekonany, że czyni dobrze, lub jest mu to obojętne, to jego ukryte działanie może mieć fatalne następstwa dla innych ludzi, nie widzących wprost konsekwencji takiej postawy.
Żyjemy w epoce, która prowadzi ukrytą walkę przeciw prawdzie. Ojciec dzisiejszych czasów ks. Lammenais1 ubolewał nad obojętnością XIX wieku, której nie był zdolny przezwyciężyć ani religijny zapał, ani rewolucyjne masakry. Można dodać, że dzisiejszy człowiek demoluje swoje życie od niechcenia, dokonuje destrukcji władzy, rodziny czy cywilizacji nudząc się. Nuda jest trucizną prowadzącą do obojętności, obojętność jest najprostszą drogą do potępienia. Ojciec Kolbe podkreślał, że
„w naszych czasach największą zarazą jest obojętność, która nie tylko między świeckimi, ale także pomiędzy zakonnikami znajduje swoje ofiary”.
Zdaniem ojca Kolbego Pan Bóg godzien jest najwyższej chwały, której nie jesteśmy w stanie mu dać, z tego względu jako stworzenia
„starajmy się przynajmniej, o ile możności, jak najwięcej do Bożej chwały się przyczynić”. Środkiem do oddania Mu większej i należnej chwały, a zarazem obroną przeciw obojętności, jest nasz duch apostolski, ale również chwalone przez św. Maksymiliana dziękczynienie i adoracja. Dziękczynienie za łaskę przyjmowania Ciała i Krwi Pańskiej pod postacią Hostii jest obowiązkiem – jak to nazwał o. Kolbe – „dobrym wykonywaniem obowiązków”.
W czerwcu 1918 roku młody wtedy kapłan Maksymilian Maria Kolbe pisał: „Świętość potrzebna [jest] do odprawiania Mszy św.”, dwa lata później uzupełniał swoje spostrzeżenie: „Pół dnia dziękczynień i pół przygotowania do Komunii świętej [by godnie przyjąć Chrystusa]”. Jakże trudno przyjąć nam – dzisiejszym ludziom – taki punkt widzenia. Ale zastanówmy się ile czasu trawimy na przygotowania do wystawnego spotkania z rodziną w czasie jakiejś podniosłej uroczystości. O ile bardziej przygotowywalibyśmy się do spotkania z naszym władcą – księciem, królem, zwierzchnikiem, od którego zależy nasze materialne życie. Św. Maksymilian nazywał adorację Najświętszego Sakramentu i przyjmowanie Komunii świętej „audiencją u wielkiego Króla”. Od łaski Jezusa Chrystusa Króla zależy nie tylko nasze życie ziemskie, ale również życie wieczne.
Św. Maksymilian – święty kwiat Mszy
Św. Maksymilian Maria Kolbe był prawdziwym świętym kapłanem. Całe jego życie duchowe skupiało się w Najświętszym Sakramencie i harmonijnie promieniowało łaskami na ludzi, którzy mieli zaszczyt spotkania z nim. Duch eucharystyczny ojca Kolbego jest nie do pogodzenia z dzisiejszymi trendami liturgicznymi. Nowa Msza zaciemnia charakter ofiarny liturgii, który był treścią życia Świętego. Moderniści usunęli poza centrum świątyni Chrystusa, rozpoczynając niebezpieczna adorację człowieka i jego „przyrodzonej godności”. Objawem tej tendencji jest powszechne wprowadzenie przyjmowania Komunii na rękę czy coraz częstsze wprowadzania Komunii pod dwiema postaciami (rzekomo po to, by nie było rozdźwięku pomiędzy doświadczeniem zmysłowym wiernych a dogmatami Kościoła!). Dla ojca Kolbego podstawą aktywności kapłana była służba liturgiczna. Z niej kapłan otrzymuje łaski potrzebne w pracy duszpasterskiej, to Msza go uświęca, wynosi ponad świeckich, którzy nie posiadają mocy przemiany wina i chleba w Ciało i Krew Zbawiciela, wreszcie nadaje głęboki sens kapłaństwu – pomostowi pomiędzy życiem ziemskim a życiem wiecznym wiernych. Dzisiejszy ideał kapłana-aktywisty, skrzyżowania pracownika pomocy społecznej z działaczem związkowym, naukowcem i psychoanalitykiem, spycha ten specjalny charakter na dalszy plan.
Św. Maksymilian wykorzystywał najnowocześniejsze środki służące zbawieniu dusz, ale jednocześnie twardo obstawał przy tradycyjnej katolickiej wizji kapłaństwa. Po Vaticanum II chciano uczynić liturgię narzędziem rychłego ekumenicznego zjednoczenia powaśnionych dotąd chrześcijańskich wyznań. Św. Maksymilian traktował jednak Mszę nie jako środek zbliżenia różnych prawd, ale jako najskuteczniejsze narzędzie nawracania pogan, żydów, agnostyków, heretyków i schizmatyków.
Ojciec Kolbe jest świętym Mszy Wszechczasów, która była doskonałą glebą świętości. Jak bardzo jego życie związane było z Najświętszą Ofiarą Mszy, niechaj świadczy inwokacja brata Felicissimusa Sztyka:
„Mój najukochańszy tatusiu! (…) Cieszyłem się, że mogłem ci czasem służyć do Mszy świętej. Po prostu ubiegałem się o to. I do ostatniej Mszy świętej w Niepokalanowie miałem szczęście ci służyć. Na jednej kartce napisałeś mi: «W memento Mszy świętej pomiędzy innymi intencjami i Ciebie raz na zawsze biorę». Szalałem wtedy z radości, bo czyż może być większe szczęście, jak być w codziennej pamięci przed Bogiem, w modlitwie najwyższej, we Mszy świętej, sprawowanej przez najukochańszego ojca. Toteż, gdy podczas Mszy świętej nadchodziło memento za żywych, świdrowałem wtedy myślą do twego serca, aby zjednoczyć się z twoją ojcowską modlitwą. Myślę, że ty, tak wierny w swych przyrzeczeniach, i dziś modlisz się za mnie przed tronem naszej Hetmanki i Królowej”.
Na podstawie pracy Zrozumieć świętego Maksymiliana pod red. bpa Bohdana Bejzego, Niepokalanów 1991.
- Por. Lamennais – prorok nowoczesnych wolności – przyp. red. WMzK. ↵