Św. Jozafat urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu, w prawosławnej rodzinie, z matki Marianny i ojca Gabriela. Mieli oni szlacheckie pochodzenie, z braku jednak majątku zajmowali się handlem. Jan, bo takie było chrzestne imię późniejszego arcybiskupa, był dzieckiem spokojnym i pobożnym, do czego wielce przyczyniła się matka, często zabierająca go do cerkwi i opowiadająca o Panu Jezusie. Po ukończeniu szkoły we Włodzimierzu Jan nie uczył się więcej – rodzice, wobec niedostatku funduszy, zmuszeni byli oddać syna do terminowania u wileńskiego kupca Jacka Popowicza. W Wilnie zetknął się Kuncewicz z Kościołem Łacińskim i jego przedstawicielami, między którymi byli jezuici i przyszła podpora świętej unii, Jan Welamin Rutski. Jako że działo się to niedługo po zawarciu unii, Kuncewicz został, co oczywiste, niejako zmuszony do opowiedzenia się po stronie schizmatyckiej bądź katolickiej obrządku wschodniego. Odnalazłszy Prawdę w Kościele Rzymskim, przyjął unię, a wkrótce z racji swego powołania kapłańskiego, które dało się także poznać dzięki wpływowi jezuitów, odrzucił świat z jego marnościami wstępując do Zakonu św. Bazylego Wielkiego (1604). Habit przyjął w unickim kościele Świętej Trójcy z rąk metropolity Hipacego Pocieja. Złożył od razu za jego zgodą śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Odtąd miał Kuncewicz nosić imię Jozafat. Klasztorne życie spędzał na modlitwie i pracy, nie stronił od umartwień ciała, ofiarowując to wszystko za nawrócenie schizmatyków. Zachowywał wszystkie posty, sypiał często na podłodze, praktykował samobiczowanie. Na ciele nosił szorstką włosienicę, piersi i biodra okręcał łańcuszkiem z kolcami. W umartwieniach hamować musieli Jozafata jego jezuiccy spowiednicy. Znajdował też czas na czytanie klasztornych ksiąg do nabożeństwa i żywotów świętych. Opierając się na dziełach tego typu udowadniał w pismach swoich błędność prawosławia. Skoro tylko został wyświęcony na diakona, zwrócił się do ludu bezpośrednio, broniąc katolicyzmu w kazaniach. Inną ulubioną przez niego metodą nawracania było odwiedzanie domów mieszczan. We wrześniu 1607 do klasztoru Świętej Trójcy dołączył Jan Welamin Rutski, przyjmując imię Józef. Był on nawróconym kalwinem, pragnącym spędzić resztę swojego życia korzystając z dobrodziejstw obrządku łacińskiego. Bóg jednak zdecydował inaczej, a Rutski, poznawszy Jego wolę dzięki kazaniu ks. Fabrycego SI, który zupełnie nieświadomie ogłosił ludowi jego wstąpienie do bazylianów, poddał się jej jak przystało na wiernego sługę. Wraz z Jozafatem Kuncewiczem miał być Rutski odnowicielem podupadłego klasztoru, przyciągając wiernych i nowicjuszy codziennymi nabożeństwami i świątobliwością życia. „Na zewnątrz”, w świecie, było dużo gorzej. Schizmatycy werbowali wielu wschodnich katolików, by jak najprędzej i całkowicie zniszczyć świętą unię. Chcieli również włączyć w swe szeregi Jozafata, słynącego już wśród ludności z pobożności i gorliwości. Na każdą propozycję mnich odpowiadał łagodnie, lecz zdecydowanie: nie. Dodatkowej siły do walki z nieprzyjaciółmi Kościoła katolickiego dodało mu wyświęcenie na kapłana, którego w 1609 r. dokonał metropolita Pociej. Żywot Kuncewicza został wzbogacony o możliwość codziennego odprawiania Mszy św., z czego zakonnik skwapliwie korzystał. Często i długo spowiadał swoich wiernych, odwiedzał więzienia i szpitale, udzielając posług duchowych, a nierzadko wsparcia materialnego. Nieustanna praca i modlitwa zabierała mu dużo czasu, dlatego swój dzień rozpoczynał już o godzinie drugiej; w zimie pozwalał sobie na sen do trzeciej. Wkrótce rozkaz Rutskiego, który był już wówczas archimandrytą klasztoru Świętej Trójcy i pomocniczym biskupem metropolity Pocieja, dokonał zmiany w spokojnym życiu Jozafata, który został przełożonym nowo wybudowanego klasztoru Zakonu św. Bazylego w Byteniu. Opatrzność Boska zrządziła jednak rychły powrót Kuncewicza do Wilna: po śmierci metropolity (1613) na unicką stolicę biskupią w Wilnie wstąpił Rutski i mianował Jozafata swym następcą na stanowisku archimandryty klasztoru Świętej Trójcy. 12 listopada 1617 r. Rutski wyświęcił Kuncewicza na biskupa; miał on objąć funkcje biskupa pomocniczego archidiecezji połockiej, bardzo pod względem religijnym zaniedbanej i pozostającej w dużej części pod wpływami schizmy. Opory skromnego zakonnika odnośnie tak znacznego wyniesienia zostały przełamane przypomnieniem o obowiązującym go świętym posłuszeństwie wobec przełożonych. Był początkowo pasterzem diecezji witebskiej, później w 1618 r., po śmierci sędziwego metropolity Gedeona Brolnickiego, został arcybiskupem Połocka. Rządy Kuncewicza nie znały kompromisu ani z „letniością” niektórych katolików, ani z błędami schizmatyków. Kapłanom ze swego najbliższego otoczenia polecił codziennie odprawiać Mszę św. i często oczyszczać się w sakramencie spowiedzi. Schizmatykom odbierał klasztory, odnawiał zaniedbane cerkwie unickie. Jako arcybiskup nie zapomniał o ubogich, goszcząc ich w swojej siedzibie, nawiedzając jak dawniej szpitale i wspomagając w różny sposób. Jednym z jego zajęć było spowiadanie wiernych; nie odrzucał przy tym nikogo. Sam spowiadał się często, zwykł był nawet mawiać, że pragnąłby nosić ze sobą spowiednika, aby móc ustawicznie oczyszczać swą duszę. Abp Kuncewicz intensywnie pracował również nad reformą duchowieństwa. W tym celu napisał krótki katechizm i nakazał kapłanom nauczyć się go na pamięć, wynikało to z troski o powierzone sobie dusze i zapewnienie im dobrych nauczycieli. Był także autorem czterdziestu ośmiu reguł dotyczących życia kapłańskiego; miały być one bezwzględnie przestrzegane. Nakazywał w nich księżom często się spowiadać, codziennie odmawiać brewiarz, Msze św. odprawiać jak najczęściej, a koniecznie w niedziele i święta. Duchowni powinni ponadto przypominać wiernym o obowiązku odbycia spowiedzi co najmniej raz na rok. Nie wolno im było pobierać opłat za udzielanie sakramentów; surowo karane było też pijaństwo, lichwa i gra w karty. Zarządził Jozafat, że kapłan greckokatolicki, który po śmierci żony powtórnie zawiera małżeństwo, zostaje wykluczony z Kościoła. Co roku zwoływał synody diecezjalne w Połocku, Witebsku i Mścisławiu, nie chcąc sprawować rządów w izolacji od swoich kapłanów. Wydał też rozporządzenie dotyczące nieuznawania przez osoby duchowne świeckiej władzy, o ile uzurpuje sobie ona prawo do decydowania o sprawach ściśle religijnych i kościelnych, co często zdarzało się wśród bogatszej szlachty. Mimo że obarczony wieloma obowiązkami, ciągle pamiętał o tym, że jest zakonnikiem. Żył bardzo skromnie, nie korzystał z bogactw arcybiskupstwa. Wspólnie ze współbraćmi śpiewał w katedrze św. Zofii godziny kanoniczne, brał udział we wszystkich nabożeństwach, nie zaniedbując tego nawet podczas podróży, kiedy dla wypełnienia obowiązku wobec Boga zatrzymywał się w napotkanych cerkwiach. Nadal zachowywał wszelkie posty (mięsa nigdy nie jadał), biczował się jak dawniej. Jego modlitwy miały na celu przede wszystkim nawrócenie schizmatyków, heretyków i pogan. W 1620 r. schizmatycki patriarcha jerozolimski Teofan wyświęcił w Kijowie siedmiu biskupów na stolice zajęte przez władyków unickich. Był wśród nowo konsekrowanych Melecjusz Smotrycki, przeznaczony na arcybiskupstwo połockie. Zygmunt III Waza skazał nieprawowitą hierarchię na banicję, jednak wykonanie woli króla pokrzyżowała wybuchła właśnie wojna polsko-turecka. Smotrycki obrał na swoją tymczasową siedzibę wileński klasztor Ducha Świętego; stąd prowadził agitację przeciw arcybiskupowi Kuncewiczowi za pośrednictwem swoich wysłanników. Jeden z nich, mnich o imieniu Sylwester, podczas pobytu Jozafata w Warszawie, stworzył na nowo gminę prawosławną w Połocku. W Witebsku również uznano Smotryckiego za biskupa. Abp Kuncewicz, dowiedziawszy się o tym, co dzieje się w jego diecezji, natychmiast do niej powrócił; kilka następnych miesięcy strawił na jej objeżdżanie i rugowanie schizmy. Kiedy w Połocku zebrano ludność, by wysłannicy Zygmunta III mogli jej odczytać listy królewskie, wzywające do posłuszeństwa legalnemu biskupowi, o mało nie doszło do samosądu na posłach i Jozafacie. Arcypasterz nie zmienił mimo to łagodnego podejścia do wiernych, nawracając dzięki temu wielu błądzących. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Arcybiskup doskonale zdawał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, niejednokrotnie rozmawiał ze swoim otoczeniem o zbliżającej się śmierci. Zapewniał przy tym, że nikomu poza nim nie stanie się krzywda. Mógł uciekać, mógł wezwać na pomoc wojska królewskie – nie zrobił tego. Wyjechał za to do ogarniętego wrzeniem Połocka z niewielką tylko liczbą towarzyszących osób. Ciężko im tam nawet było pokazać się na ulicy; momentalnie rozpoczynało się lżenie i obrzucanie kamieniami. Nic jednak nie powstrzymało Kuncewicza od nawracania schizmatyków. Kiedy tylko mógł, odprawiał nabożeństwa i głosił kazania. Nie opuścił miasta nawet wówczas, gdy był już pewien, że odszczepieńcy zrobią wszystko, by zamordować swojego biskupa. Z ich poduszczenia w pobliżu pałacu biskupiego kręcił się stale pop Eliasz, mający za zadanie miotać obelgi na Jozafata, gdy ten tylko pojawi się w zasięgu jego wzroku. Zdradziecki plan zakładał, iż otoczenie arcypasterza w końcu nie wytrzyma takiego traktowania swojego pana i ukarze sprawcę, a wówczas schizmatycy, rzekomo w obronie pokrzywdzonego, wymierzą sprawiedliwość „mącicielowi porządku społecznego”, czyli Kuncewiczowi. Gdy Eliasza aresztowano, tłum przypuścił szturm na pałac, lecz Jozafat nakazał mnicha uwolnić, co na krótko uspokoiło sytuację. Pałająca żądzą krwi tłuszcza powtórnie pojawiła się za namową popów, wówczas nie było już ratunku. Wdarłszy się do pałacu, napotkała na swej drodze arcybiskupa, który wyszedł jej naprzeciw z ojcowskimi pełnymi miłości słowami na ustach. Schizmatycy odpowiedzieli ciosami kijów i siekier. Konającego wywleczono na dziedziniec, gdzie jeden z zabójców wystrzałem z rusznicy dopełnił męczeństwa. Zrabowawszy co było cennego w pałacu i zniszczywszy resztę, urządzili sobie „zwycięzcy” ohydną ucztę, w czasie której pastwili się nad ciałem męczennika – tak wielka była nienawiść do Kościoła katolickiego, przez niego reprezentowanego. Wyrywano martwemu włosy z brody, siadano na nim, obrzucano błotem. Zabito jego psa, porąbano w kawałki i rozrzucono je na ciele Jozafata, aby jeszcze bardziej go znieważyć przez zmieszanie jego krwi z krwią zwierzęcą. Jakież było zdumienie oprawców, gdy obdarłszy zwłoki z szat zobaczyli włosienicę... W końcu pociągnięto ciało ulicami miasta w stronę Dźwiny i utopiono w niej. Było to 12 listopada 1623 roku. W sześć dni po zbrodni ciało Arcybiskupa wydobyto i przewieziono do Połocka. Już wtedy dokonywały się za przyczyną Jozafata liczne nawrócenia i uzdrowienia, które potwierdzały jego świętość. Pogrzeb odbył się dopiero 18 stycznia 1625 roku. Przez owe czternaście miesięcy od chwili śmierci trumna stała na katafalku w katedrze św. Zofii. Często ją otwierano, by ukazać ludowi wolne od zepsucia ciało i krew sączącą się ciągle z rany od siekiery na głowie. Śmierć męczennika wydała wiele owoców. Kilkunastu głównych jej sprawców przed wykonaniem na nich wyroku nawróciło się na katolicyzm. W 1627 r. Melecjusz Smotrycki, pośredni sprawca śmierci arcybiskupa Kuncewicza, złożył przed metropolitą Rutskim katolickie wyznanie wiary. Potępił wszystkie swoje dawniejsze pisma skierowane przeciw Kościołowi Rzymskiemu i świętej unii. Potem na schizmatyckim synodzie w Kijowie, na który przybył jako ukryty katolik, by tym łatwiej przyciągnąć do prawdziwej wiary odszczepieńców, rozpoznany wyrzekł się publicznie unii, gdy prawosławni zażądali tego pod groźbą śmierci. Gdy wyjechał z Kijowa, poznał swój błąd. Odtąd pokutował, prowadząc surowe życie, pełne umartwień. Urban VIII, odpuściwszy mu winy, nadał tytuł arcybiskupi. 16 maja 1643 roku tenże papież beatyfikował Jozafata. Kolejni Wikariusze Chrystusowi wpisywali imię unickiego męczennika do martyrologium (Benedykt XIV), udzielali odpustu zupełnego na wieczne czasy wiernym, którzy w uroczystość błogosławionego nawiedzą kościół bazyliański i przystąpią do sakramentów (Klemens XIV). W 1866 r. dekretem bł. Piusa IX Jozafat Kuncewicz został wpisany w poczet świętych. Uroczystość kanonizacyjna odbyła się 29 czerwca 1867 r., w trakcie obchodów ku czci śś. Piotra i Pawła z okazji tysiącosiemsetletniej rocznicy ich śmierci. Święta unia zyskała swojego patrona w czasach jej ciężkich prześladowań. O ileż bardziej te prześladowania są straszne dzisiaj, gdy nie ma już oparcia w hierarchii, która coraz bardziej udowadnia swoją przynależność do tego świata, a nie do królestwa Pana Jezusa. O ileż bardziej dziś potrzebna jest modlitwa do świętego Jozafata, aby Bóg, za jego przyczyną zesłał na świat, a zwłaszcza na Kościół swój, prawdziwy pokój, pokój Chrystusa Króla... Święty Jozafacie, módl się za nami!
Św. Teodor urodził się około 759 roku w zamożnej rodzinie związanej z życiem mniszym i promującej jego ideały. Jego rodzinnym miastem był Konstantynopol. Jego ojciec był cesarskim urzędnikiem skarbu. To on ufundował klasztor Sekkudion na górze Olimp. Opatem tego zakonu był Platon, wuj Teodora. Teodor został tam wysłany na studia wraz ze swoim bratem, który później pełnił funkcję metropolity Tesaloniki. Teodor przyjął święcenia kapłańskie siedem lat po wstąpieniu do zakonu, czyli około roku 787. Kiedy wiek nie pozwalał już Platonowi sprawować funkcji opata, zastąpił go Teodor. Było to w roku 795. Niedługo jednak nacieszył się możliwością kierowania klasztorem, bo rok później został wraz z innymi mnichami wygnany z miasta. Stało siętak, ponieważ cesarz Konstantyn IV pragnął w tym czasie wziąć rozwód i powtórnie ożenić się z inną kobietą - a temu sprzeciwił się ostro Teodor. Czas wygnania Teodor spędził w Tesalonice. Powrócił do Sekkudionu, kiedy władzę w cesarstwie przejęła matka Konstantyna. W roku 799 Sekkudion najechali Saraceni i Teodor musiał wraz z mnichami uciekać. Otrzymał zaproszenie, aby osiąść w dzielnicy Psamathia, w klasztorze założonym ongiś przez konsula Studiusa. Od imienia tego ostatniego Teodor przyjął przydomek "Studyta", wnet "studytami" zaczęto też nazywać jego podwładnych. Kiedy się tam osiedlali, było ich 12, szybko liczna mnichów pod opieką Teodora osiągnęła jednak tysiąc. Zakon stanął przed zadaniem reorganizacji na potrzeby powiększonej wspólnoty. Reformę zapoczątkował już wprawdzie Platon, ale dzieła dokończył Teodor. Przygotował on program każdego zajęcia w klasztorze, stworzył całą hierarchię godności, przywrócił modlitwę liturgiczną, życie wspólnotowe, klauzurę, ubóstwo i pracę fizyczną pośród mnichów. Ustanowił nawetswego rodzaju kodeks pokutny. Wszystkim tym zmianom przyświecała zasada równowagi pomiędzy pracą a kontemplacją w życiu mnicha. Efekt był tak owocny, że stopniowo reforma zaczęła się rozprzestrzeniać na inne zakony. Formułę życia zakonnego autorstwa Teodora przyjął między innymi klasztor na Świętej Górze Athos, a dalej zakony w Rosji, Rumunii, Bułgarii i Serbii. Wydawać by się mogło, że tak liczne obowiązki, jakie przyjął na siebie Teodor, uniemożliwiały mu cierpliwe i osobiste kierownictwo duchowe wobec braci z jego zakonu. Tak jednak nie było. Pisał: "Bóg widzi wszystko, nic nie ukryje się przed Jego wzrokiem, wszystko jest przed Nim odkryte; także ja muszę was znać" - i tak namawiał braci do powierzenia mu wszystkiego jako prawdziwemu ojcu duchowemu. Wyznawał zasadę, że religijna rodzina powinna mieć jedną głowę. Na sercu niezwykle leżała mu jednolitość życia wspólnego mnichów. W jego regule "pedagogika przewodnictwa duchowego" ustępuje "pedagogice poleceń: Serva ordinem et ordo servabit te" ("zachowaj ład, a ład zachowa ciebie"). Inspiracja reformą Teodora przetrwała długie wieki. W XX wieku założona przez metropolitę Szeptyckiego kongregacja zakonna nawiązała do jej ideałów, a mnisi do niej należący nazywani byli studytami. Teodor znany był także jako gorący obrońca kultu ikon. Ze względu na taką postawę był uwięziony i zesłany najpierw przez patriarchę Nicefora I, a po raz drugi - przez Leona V; tym razem miejscem zesłania była Smyrna. Stamtąd jednak Teodor wciąż słał listy pozyskując zwolenników dla sprawy i umacniając ich w postawie sprzeciwu. Umacniał ich między innymi argumentem o tym, że przedstawiając Boga, nie przedstawia się Jego boskości ani też Jego człowieczeństwa - lecz Osobę, która w sposób niepojęty łączy w sobie Jego dwie natury nie mieszając ich ani nie rozdzielając. Teodor pisał: "Bóstwo jest obecne także w przedstawieniu Krzyża i innych Bożych przedmiotów nie z powodu jedności natury, gdyż te przedmioty nie są ciałem Boskim, ale z powodu ich względnej wspólnoty z Boskością, gdyż mają one udział w łasce i czci". Teodor był jednym z pierwszych teologów ikony, a zakon studytów jako pierwsze swoje zadanie uznaje do dziś opiekę nad ikonami. Opanował też do perfekcji sztukę kaligrafii, której naukę polecał także swoim mnichom. Zmarł 11 listopada 826 roku na jednej z Wysp Książęcych. Pozostawił po sobie spuściznę przekazów pisanych, która obejmuje: zbiór 500 listów, pisma polemiczne przeciw ikonoklastom (np. Kephalaí heptá), mowy ascetyczne i liturgiczne, katechezy, utwory poetyckie - pieśni religijne, hymny i epigramy o życiu monastycznym.